Demonstranci przeszli przez śródmieście i udali się do siedziby państwowej telewizji RTS. Aktor Branislav Trifunović wezwał partie opozycyjne do przedstawienia programu transparentnej, skutecznej administracji.

W Serbii słychać głosy krytyczne, zarzucające organizatorom sobotnich marszów, że potępiają wprawdzie autokratyczne rządy Vuczicia, ale nie wystąpili dotąd z żadnym alternatywnym rozwiązaniem.

Demonstrujący domagają się wolności mediów jako warunku wolnych i uczciwych wyborów. "Żądamy tylko, żeby ten zły reżim odszedł - wołał Trifunović. - Chcemy wyborów, ale najpierw musi nadejść wolność".

Demonstracje przeciwko Vucziciowi wywołał atak na lidera niewielkiej opozycyjnej partii Lewica Serbii Borko Stefanovicia. 23 listopada w mieście Kruszevac na południu kraju został on pobity przez grupę mężczyzn ubranych na czarno.

Reklama

Zdaniem Vuczicia napastnicy zostali zatrzymani wkrótce po zajściu. Opozycjoniści utrzymują natomiast, że z atakiem mają związek osoby z SNS, czemu rządząca partia stanowczo zaprzecza.

Od zwycięstwa wyborczego w 2017 roku poparcie dla prezydenta znacznie spadło, jednak wciąż jest on popularnym politykiem w Serbii. Jego rządząca koalicja ma 160 miejsc w 250-osobowym parlamencie. Vuczić sugerował możliwość rozpisania przedterminowych wyborów, jednak opozycja zapowiedziała, że zbojkotuje głosowanie.

Vuczić to dawny skrajny nacjonalista, który deklaruje się obecnie jako prounijny reformator. Jego krytycy wskazują, że prezydent ograniczył w kraju swobody demokratyczne i wolność mediów. (PAP)