Analizy pokazują, że dotychczasowe skutki wojny celnej prezydenta Trumpa z Chinami dla gospodarki amerykańskiej są nikłe, przynajmniej jeśli chodzi o inflację.

Troje ekspertów z nowojorskiego oddziału Fed ustaliło, że wyższe cła spowodowały wzrost cen konsumpcyjnych (CPI) o 0,3 proc. Podobny jest dotychczasowy efekt oddziaływania nowych ceł na ceny producenta (PPI – producer price index). Ostrze podwyższonych ceł skierowane zostało przede wszystkim w stronę Chin, ale tracą także dostawcy z UE oraz obaj sąsiedzi USA – Kanada i Meksyk. Wewnątrzamerykańskie konsekwencje gospodarcze są raczej nikłe, przynajmniej tymczasem. Skutków wojny celnej nie widać przy kasach w supermarketach i na fakturach w obrocie gospodarczym.

W wyniku kilku ubiegłorocznych decyzji Donalda Trumpa przeciętne amerykańskie stawki celne obciążające import wzrosły z 1,6 proc. do 3,3 proc.

Wzrost jest wprawdzie dwukrotny, ale podstawa mała. Całkowita wartość importu towarowego do USA liczona na bazie CIF, czyli łącznie z kosztami transportu i ubezpieczenia, wyniosła w 2017 r. 2,4 biliony dolarów. Wg szacunków, ubiegłoroczne wzrosty ceł objęły towary sprowadzone za 283 mld dol., a więc 12 proc. całkowitego importu towarowego.

Na pierwszy ogień, w końcu stycznia 2018 r., poszły panele słoneczne (wzrost stawek o 30 proc.) i pralki (wzrost o 30 – 50 proc.). Pod koniec marca o 25 proc. podniesione zostało cło na stal i o 10 proc. na aluminium, lecz wiele krajów zostało wyłączonych spod tych restrykcji. W czerwcu stawki te zastosowano wobec UE oraz Kanady i Meksyku. Batalia celna z Chinami rozpoczęła się w lipcu od wyższych ceł o 25 proc. na import wartości 34 mld dol., w końcu sierpnia nastąpiła podwyżka w tej samej wysokości na towary za 16 miliardów, a po miesiącu zadekretowano podwyższone o 10 proc. stawki celnej na import o wartości 200 mld dol. W tym roku te ostatnie stawki mogą (choć nie muszą) zostać podniesione do 25 proc.

Reklama

Producenci amerykańscy z branż obejmowanych ochroną celną osiągają krótkookresowe korzyści nie tylko dlatego, że słabnie ich zagraniczna konkurencja, ale także dlatego, że pojawia się dogodne wytłumaczenie do podwyższania własnych cen. W ogłoszonej w grudniu 2018 r. pracy pt. „International Shocks, Variable Markups and Domestic Prices”, Mary Amiti, Oleg Itskhoki i Jozef Konings konkludują na przykładzie danych zebranych w Belgii, że producenci krajowi podnoszą ceny w reakcji na podwyżki cen dóbr z zagranicy, także wtedy, gdy ich koszty krańcowe się nie zmieniają. Jeśli zatem w wyniku wzrostu cła rośnie cena np. importowanej stali, to krajowe huty są zdolne do podniesienia cen swoich wyrobów, nawet jeśli i bez takiej podwyżki są w dobrej pozycji konkurencyjnej wobec dostawców zagranicznych.

Inaczej jest oczywiście w odniesieniu do producentów wykorzystujących droższe, z powodu ceł, surowce, materiały i półprodukty. Firmy te notują wzrost końców krańcowych, a więc kosztu produkcji kolejnych partii. Mają do wyboru podwyżkę cen własnych lub zmniejszenie narzutu na koszty (zysku). Badanie potwierdza, że małe firmy, z równie małą poduszką finansową, przerzucają wzrost kosztu zaopatrzenia w surowce i materiały w całości na swoje wyższe ceny. Firmy duże stosują miks. Podwyżka ceny jest mniejsza, bo połączona jest ze zmniejszeniem narzutu na koszty, co oznacza poskromienie części własnego apetytu na zysk.

Warto wyrazić nadzieję, że dalszego ciągu stosowania broni celnej nie będzie. Wall Street i wszelkie inne główne koła biznesowe wiedzą doskonale, że globalizacja świetnie służy USA.
Otwarta licencja

Autor: Jan Cipiur, dziennikarz ekonomiczny, publicysta Studia Opinii.