"Przeciwko samochodom jest prowadzona wojna kulturowa. Zielonym i związanym z nimi stowarzyszeniom wcale nie chodzi o czyste powietrze czy klimat. Chodzi im o reedukację społeczeństwa i zniszczenie przemysłu samochodowego" - alarmuje polityk, którego partia w ostatnich wyborach do Bundestagu zdobyła 10,7 proc. głosów. "Chodzi o ograniczenie wolności. Pradawne ideologiczne uprzedzenia zostały inaczej opakowane. To całkowicie niezrozumiałe, że chadecja i SPD pozwalają się zapędzać Zielonym w kozi róg" - oburza się Linder.

Wiele niemieckich miast wprowadziło w ubiegłym roku ograniczenia dla ruchu aut z silnikami diesla. Decyzje zapadły po wyrokach sądów administracyjnych. Te z kolei w uzasadnieniach powoływały się na normy zanieczyszczeń ustalone przez Unię Europejską w 2010 r. Zgodnie z nimi zawartość dwutlenku azotu w metrze sześciennym powietrza w skali roku nie może przekroczyć 40 mikrogramów.

Stowarzyszenia ekologów skutecznie walczą w sądach o wprowadzanie ograniczeń poruszania się dla samochodów z silnikami diesla w miastach, gdzie limit ten został przekroczony. Obostrzenia obowiązują m.in. w Berlinie, Kolonii, Hamburgu, Frankfurcie czy Stuttgarcie.

Część ekspertów podważa jednak zasadność istnienia restrykcyjnych norm. Ponad stu pulmonologów w liście opublikowanym 24 stycznia br. stwierdziło, że nie ma naukowego wytłumaczenia dla takich limitów. Badania Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) czy UE wykazujące szkodliwość tlenków azotu i pyłów w powietrzu nie są - zdaniem niemieckich lekarzy - obiektywne.

Reklama

"Adwentowa świeca emituje więcej tlenku azotu, niż dopuszcza to Unia w przypadku silników diesla" - ironizuje Lindner. "Silnik spalinowy ma być uśmiercony. Jesteśmy świadkami politycznej furii" - ocenił szef liberałów.

Minister transportu RFN Andreas Scheuer (CSU) zaapelował w liście do komisarz UE ds. transportu Violety Bulc o rewizję norm jakości powietrza. (PAP)