Łatwo jest oburzać na wieść o tym, że Facebook płaci użytkownikom w wieku od 13 do 35 lat nawet 20 dolarów miesięcznie za praktycznie nieograniczony dostęp do danych o użytkowaniu ich smartfonów. Ale oburzanie się na Facebooka było modne w 2017 roku. Najnowsze wątpliwe moralnie postępowanie firmy może być okazją do rozważenia bardziej zniuansowanego modelu biznesowego niż ten, którego dziś używa firma.

Według śledztwa dziennikarskiego Josha Constine’a z serwisu TechCrunch młodzi użytkownicy dostają pieniądze za zainstalowanie aplikacji „Facebook Research”, dostępnej za pośrednictwem serwisów do testowania wersji beta aplikacji Applause, BetaBound i uTest, a nie bezpośrednio od Facebooka. Aplikacja prosi użytkowników o zainstalowanie certyfikatu root, co daje Facebookowi praktycznie nieograniczony dostęp do zawartości telefonu, od prywatnych wiadomości po dane o lokalizacji. Brzmi to jak sposób na szpiegowanie młodych osób, które być może nie rozumieją, na co się zgadzają. Do tego stoi to w sprzeczności z polityką sklepu z aplikacjami Apple. Po publikacji TechCrunch Facebook poinformował, że usunie aplikację ze sklepu Apple, ale będzie ona wciąż dostępna dla użytkowników Androida.

Facebook w oświadczeniu twierdzi, że użytkownicy wiedzieli, co robią – udzielili firmie zgody i wzięli za to pieniądze, a nastolatki, stanowiące 5 proc. użytkowników, przedstawiły upoważnienie podpisane przez rodziców.

Nie chcę rozsądzać, czy Facebook wystarczająco jednoznacznie poinformował użytkowników (i rodziców, którzy podpisali zgodę), na jaki stopień dostępu się zgadzają. Facebook nie jest znany z odpowiedniego wyjaśniania tego, jak dużo danych zbiera i w jaki sposób to robi. Jest to jednak punkt wyjścia do dyskusji o czymś, co chciałbym zasugerować.

Reklama

Na hurtowym rynku danych osobowych firmy handlują naszymi danymi i wykorzystują je do personalizowania reklam. Dla Facebooka przeciętna wartość aktywnego użytkownika, według najnowszej publikacji o dochodach firmy, wyniosła w trzecim kwartale 2018 r. około 2 dolary miesięcznie. W USA i Kanadzie było to już ok. 9,2 dolara. Im bardziej precyzyjnie da się połączyć dane z użytkownikiem, tym więcej jest on wart.

Oczywiście wartość danych osobowych nie może dla firmy, której model biznesowy opiera się na reklamach, przekroczyć przychodów z tychże reklam. Kwota 20 dolarów miesięcznie nie powinna więc wydawać się marnym wynagrodzeniem za używanie aplikacji Facebook Research, nawet jeśli te wyjątkowo szczegółowe dane nie tylko poprawią precyzję personalizowania reklam, ale również pomogą firmie w wyszukiwaniu startupów, które można przejąć albo prześcignąć.

Problem w tym, że istnieje hurtowy rynek danych osobowych, ale detaliczny już nie. A szkoda. Osoby, które faktycznie są właścicielami i twórcami danych – my, naród – powinny mieć coś do powiedzenia, jeśli chodzi o ich wycenę.

Firmy zarabiające na reklamach internetowych powinny dać nam bezpośrednią możliwość sprzedaży danych osobowych. Zachętą dla takich firm byłoby to, że użytkownicy sprzedający swoje dane podpisywaliby prosty formularz zrzeczenia się prywatności. Tak jak uczestnicy programu Facebook Research, świadomie umożliwialiby oni portalowi społecznościowemu wydobywanie danych z ich telefonów. Sądzę, że sporo ludzi zgodziłoby się na to, ponieważ już teraz kontrolują sposób, w jaki korzystają ze swoich smartfonów, tak aby nie kryło się tam zbyt wiele tajemnic. Wielu pracodawców instaluje aplikacje monitorujące w telefonach firmowych. Młodzi ludzie mogą przywiązywać mniejszą wartość do codziennych rozmów oraz danych o korzystaniu z internetu i aplikacji.

Gdyby istniały takie umowy, inni użytkownicy danej platformy musieliby oczywiście mieć możliwość zablokowania komunikacji z osobami, które sprzedają swoje dane – wymiana wiadomości z nimi byłaby bowiem dostępna dla firmy. Kwestię tę można by jednak rozwiązać prostą pozycją w ustawieniach.

Mając większą bazę płatnych użytkowników oddających dostęp do danych, Facebook mógłby udoskonalić technologię personalizowania reklam i wyciągać lepsze wnioski dotyczące wszystkich użytkowników, a być może nawet przeprowadzać eksperymenty behawioralne, które w innym przypadku byłyby uważane za nieetyczne. Firma miałaby na to wszystko ogólną zgodę w zamian za opłatę, której wysokość ostatecznie ustaliłby rynek.

Użytkownicy, którzy nie chcieliby w tym uczestniczyć, mogliby zostać w sferze darmowej, w której panowałyby takie same zasady zbierania danych, jakie mamy dzisiaj. To znaczy, że wciąż przekazywaliby Facebookowi niektóre dane – tyle, w ile firma może ich wmanewrować. W zależności od ustawień, widzieliby mniej lub bardziej spersonalizowane reklamy.

Jestem też zwolennikiem trzeciej sfery użytkowników płacących abonament, w zamian za który Facebook gwarantowałby całkowite powstrzymanie się od zbierania danych oraz brak reklam. Pieniądze z takich subskrypcji mogłyby zrekompensować koszt opłacania użytkowników sprzedających swoje dane. Teoretycznie moment, w którym dojdzie do takiej sytuacji, będzie punktem ustanowienia odpowiedniej ceny rynkowej dla naszej prywatności w sieci.

Wprowadzenie takich trzech sfer bardzo by pomogło w rozwiązaniu problemów prawnych Facebooka. Trudno byłoby bowiem znaleźć argument przeciwko mechanizmowi rynkowemu do ustanawiania poziomów prywatności. Jednocześnie pozwoliłoby to firmie zachować model biznesowy oparty na dochodach z reklam – Mark Zuckerberg powiedział, że woli go od modelu opartego na subskrypcjach. Wielu użytkowników chciałoby z pewnością pozostać w darmowej sferze, na dzisiejszych warunkach korzystania ze strony.

Facebook często sprzeciwiał się regulacjom, argumentując, że utrudniają one innowacje. Firma powinna jednak właśnie podejść bardziej innowacyjnie zarówno do preferencji użytkowników w kwestii ich prywatności, jak i do swojego modelu biznesowego. Zamiast przepraszać za kolejne naruszenia prywatności, powinna zaproponować użytkownikom możliwość decydowania o tym, jak cenne są dla nich ich dane.

>>> Polecamy: Czy można zniknąć z internetu? Wywiad z zastępcą europejskiego inspektora ochrony danych