To dowodzi, jak skuteczną dyplomację prowadzi rząd Węgier. Stworzony przez Viktora Orbána reżim, który w ostatnim rankingu FreedomHouse zepchnął Węgry do grona państw „częściowo wolnych”, wreszcie otrzymał legitymację Stanów Zjednoczonych.

Priorytety: gospodarka i wojsko

Węgrzy do tej pory nie zabiegali o przychylność Waszyngtonu, a jednocześnie bardzo chcieli zbliżenia, ale na ich warunkach. Ścisłe kontakty dyplomacji obu krajów utrzymywały się ponad 20 lat temu, gdy amerykańskie wojska stacjonowały nad Balatonem w trakcie wojny na Bałkanach. Od tamtej pory kilka razy pojawiały się pomysły stałej obecności amerykańskich baz na Węgrzech, nic jednak z tego nie wyszło.
Rząd Viktora Orbána niemal od samego początku był krytykowany przez Waszyngton. Amerykańscy politycy otwarcie atakowali populizm i autorytarne zapędy premiera Węgier, wprowadzane przez niego zmiany na rynku medialnym i w szkolnictwie wyższym, a także antysemityzm i ksenofobię części węgierskich polityków, w końcu postępującą korupcję. Doprowadziło to do wielu dyplomatycznych spięć, w tym również zmiany ambasadorów w Budapeszcie. Wreszcie na początku ubiegłego roku w raporcie poświęconym rosyjskim wpływom w Europie, przygotowanym dla komisji ds. relacji zagranicznych Senatu USA, Orbán został opisany jako największy sojusznik Moskwy w NATO i UE.
Reklama
Za czasów prezydentury Baracka Obamy relacje ze Stanami Zjednoczonymi nie były dla Węgier priorytetem. Miało się to zmienić dopiero po wyborczym zwycięstwie Donalda Trumpa – Orbán był swoją drogą jednym z pierwszych polityków, którzy w listopadzie 2016 r. złożyli telefoniczne gratulacje prezydentowi elektowi. W czasie rozmowy Trump zaprosił premiera Węgier do Waszyngtonu. Orbán żartował, że dawno tam nie był, bo traktowano go jak czarną owcę, Trump miał odpowiedzieć, że to ich łączy. Minęły od tego wydarzenia przeszło trzy lata, ale nic się w tej sprawie nie wydarzyło. Viktor Orbán z ostatnią wizytą roboczą był w Waszyngtonie w 1998 r. Kolejne przyjazdy – w latach 1999, 2012, 2015 i 2016 – zawsze miały miejsce przy innych okazjach, m.in. sesji Organizacji Narodów Zjednoczonych czy szczytu nuklearnego.
Natomiast ostatnim amerykańskim prezydentem, który gościł z oficjalną wizytą w Budapeszcie, był George W. Bush, jeszcze za kadencji lewicowo-liberalnej koalicji.
Tymczasem w Europie nie ma polityka wysokiego szczebla, który byłby bardziej bezkrytyczny wobec Donalda Trumpa niż Orbán. Łączy ich brak politycznej poprawności, otwartość na nawiązywanie wzajemnych relacji gospodarczych i finansowych, żaden z nich nie wzbrania się także przed mieszaniem ideologii i biznesu.
Cały artykuł przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP