Unijna komisarz ds. rynku wewnętrznego, przemysłu, przedsiębiorczości i MŚP uczestniczyła w VI Europejskim Kongresie Mobilności Pracy. W ramach Dialogu Obywatelskiego mówiła na temat przyszłości rynku wewnętrznego UE.

Bieńkowska mówiła, że osobiście bardzo walczyła o to, żeby dyrektywa o pracownikach delegowanych, o której dyskutują uczestnicy kongresu, nie została przyjęta w takiej formie, w jakiej ostatecznie się to stało.

"Ta dyrektywa według mnie absolutnie działa wbrew zasadom wspólnego rynku. To jest dyrektywa, która udając według mnie, że robi bardzo dużo rzeczy dla dobra pracowników, wprowadza zasady protekcjonistyczne pomiędzy krajami i dzieli Europę, głównie Wschód-Zachód, ale nie wyłącznie" – mówiła komisarz UE ds. przemysłu.

Dodała, że rynek UE liczy 500 mln ludzi, ale jednocześnie mamy 28 odrębnych rynków, jeśli chodzi o sektor usług. "Żaden z krajów europejskich od 90-milionowych Niemiec do 500-tysięcznej Malty nie jest w stanie konkurować z zewnętrznymi swoimi konkurentami" – mówiła Bieńkowska.

Reklama

W jej ocenie największym zadaniem w UE powinno być "skonsolidowanie i otworzenie wspólnego rynku" i "zrobienie wszystkiego, żeby z tą mocą, którą mamy zacząć rozmawiać z partnerami zewnętrznymi". "Sami sobie tworzymy sytuację, w której jesteśmy kompletnie bezsilni, jeśli chodzi o Chiny, Azję, Amerykę" – powiedziała komisarz UE.

"Właściwie w tej chwili nie ma jednego tematu, w którym można zrobić duże koalicje, które są w stanie wziąć pod uwagę najpierw wspólny interes europejski, a potem poszczególne, narodowe interesy wszystkich krajów" – mówiła Bieńkowska.

Odnosząc się do Brexitu komisarz mówiła, że z UE wychodzi "największy zwolennik wspólnego rynku", "kraj myślący całkowicie wolnorynkowo". "Być może Polska powinna zająć miejsce Wielkiej Brytanii. Być może Polska ma wszystkie atuty, żeby być w trójce, czwórce czy piątce najważniejszych krajów w UE. Tylko, żeby w tym być, trzeba mieć zdolność negocjacyjną, koalicyjną, siłę przekonywania partnerów, których traktuje się poważnie" - powiedziała Bieńkowska. "Wydaje mi się, że to jest jedyny sposób w tej chwili tego rządu, przyszłego rządu, żeby bardzo silnym głosem móc przedstawiać postulaty naszej części Europy i żeby mieć za sobą chociażby naszą część Europy" – oceniła. Przypomniała, że przy dyrektywie dotyczącej pracowników delegowanych nie było jedności nawet wśród państw Grupy Wyszehradzkiej.

Bieńkowska zastrzegła, że do końca negocjacji z Wielką Brytanią żaden z komisarzy nie może się wypowiadać na temat przyszłości po Brexicie tych sektorów, za które odpowiada. Zapewniła, że Komisja Europejska cały czas przygotowuje plan na wypadek braku całkowitego porozumienia.

Bieńkowska mówiła, że z perspektywy politycznej czeka nas odpowiedź na poważne pytanie: czy po 60 latach UE "chce być razem politycznie, gospodarczo, społecznie".

"Deklaracje i głośne opowieści wszystkich właściwie przywódców europejskich o tym, że kochamy wspólny rynek są nieprawdziwe. Kochamy wspólny rynek wtedy, jeśli on odpowiada naszym narodowym interesom. To, co nie odpowiada naszym narodowym interesom, tego nie lubimy, nie kochamy i nie chcemy i będziemy z tym walczyć" – powiedziała.

Pytana o kształt Parlamentu Europejskiego po wyborach i o to, czy można spodziewać się, że będą dominowały w nim tendencje protekcjonistyczne dążące do ograniczeń na wspólnym rynku Bieńkowska mówiła, że "wszystko się może zdarzyć". "Może być bardzo źle, czyli bardzo antyeuropejsko i może być bardzo dobrze, czyli bardzo proeuropejsko" – powiedziała Bieńkowska. "Jeśli wygrają partie, które mówią: +chcemy innej Europy+, ale nie mówią jakiej, to uważam, że nastroje protekcjonistyczne w poszczególnych krajach i idące za tym propozycje regulacji europejskich będą jeszcze gorsze" – oceniła komisarz.

>>> Czytaj też: Premier Chin: Spór handlowy z USA nie zaszkodzi relacjom z UE