Złożona przez Polskę oferta płacenia za obecność wojsk USA jest groźnym precedensem, bo Donald Trump próbuje rozszerzyć ten model na inne relacje sojusznicze, a opieranie ich na finansach nie poprawi bezpieczeństwa świata - pisze w piątek publicysta Reutera Peter Apps.

"Prezydent Donald Trump może ograniczać zobowiązania militarne USA w Syrii, Afganistanie, Korei Południowej i większości kontynentalnej Europy, ale istnieje jedno miejsce, gdzie jest odwrotnie. Pentagon rozważa potężną nową bazę - nazwaną +Fort Trump+ - jako siedzibę amerykańskiej dywizji pancernej" - pisze Apps w komentarzu, który jak zaznaczono, nie prezentuje stanowiska agencji, a jedynie poglądy autora. "Wyjaśnienie jest proste. Prawicowy polski rząd, desperacko chcący odstraszyć Rosję i zdobyć przychylność USA, zaoferował zapłacenie dwóch miliardów dolarów, a być może więcej, za obecność żołnierzy USA" - dodaje.

Jak pisze Apps, ta oferta jest precedensem, który zaalarmował wielu amerykańskich sojuszników, szczególnie w Europie, i modelem, który prezydent USA chciałby szerzej zastosować, bo według Bloomberga, Trump chce, aby państwa z dużą obecnością amerykańskiego wojska, jak Niemcy czy Japonia, nie tylko pokrywały pełny koszt jego utrzymania, ale jeszcze płaciły do tego 50-procentową premię.

"(Ta sugestia) jest także jasnym znakiem, że w miarę jak zbliżają się wybory 2020 r., Trump zamierza podbić stawkę w swojej retoryce, że sojusznicy Ameryki powinni płacić więcej za swoją obronę bądź ryzykować, że Waszyngton się wycofa" - ocenia Apps. "To znaczące - i bardzo mocno izolacjonistyczne - odejście od pozycji przyjmowanych przez niemal wszystkie kolejne administracje USA od 1945 r., które uważały amerykańską obecność wojskową za granicą za inwestycję mającą długofalowo zabezpieczyć pokój i dać Ameryce znacznie większą możliwość wpływania na wydarzenia tak jak chce i kiedy chce. W najbardziej ekstremalnej wersji grozi to powstaniem wrażenia, że sojusz z USA będzie trwał tak długo, jak będą płynąć pieniądze" - pisze.

Publicysta Reutera zwraca uwagę, że choć cała uwaga skupiona jest na Trumpie, to jest to raczej objaw szerszego trendu w amerykańskiej polityce i niektórzy pretendenci do prezydenckiej nominacji Partii Demokratycznej, jak senatorowie Elizabeth Warren czy Bernie Sanders, wcale nie są mniej izolacjonistyczni niż Trump.

Reklama

"Trump musi mieć nadzieję, że twarda postawa i domaganie się od sojuszników, by płacili więcej, jest dobrze przyjmowane w jego bastionach wyborczych. To, czy ma to szerszy sens strategiczny, jest inną kwestią. Sieć wojskowych przyczółków Ameryki jest kluczem do jej zdolności globalnego działania" - podkreśla.

Jak pisze Apps, przesłanie wysyłane przez Trumpa jest takie, że podczas gdy dotychczas USA preferowały bliską współpracę w dziedzinie obrony z sojusznikami i partnerami, teraz wolałyby, żeby ci robili to na własną rękę. To staje się samospełniającą przepowiednią, bo od czasu jego zwycięstwa wyborczego w 2016 r. europejscy przywódcy, zwłaszcza prezydent Emmanuel Macron i kanclerz Niemiec Angela Merkel, przykładają znacznie większą wagę do integracji wojskowej kontynentu.

"Niezależnie od tego, czy zostanie on kiedykolwiek zbudowany, czy też nie, prawdziwym dziedzictwem +Fortu Trump+ - oraz izolacjonistycznych nastrojów administracji Trumpa - może być po prostu to, że sojusznicy Ameryki zaczną patrzeć dalej niż na ich stosunki z Waszyngtonem. To może być dokładnie tym, co prezydent i jego zwolennicy chcą. Ale to nie musi spowodować, że świat będzie bezpieczniejszym miejscem" - konkluduje Apps.

>>> Czytaj też: Co dalej z "Fort Trump"? Szef BBN zabrał głos