Gotov je, już gotowy – krzyczeli protestujący, gdy reżim Slobodana Miloszevicia chylił się ku upadkowi. Odstavka, dymisja – skandują dziś pod adresem prezydenta Aleksandra Vučicia, dawnego współpracownika Miloszevicia. O ironio, chodzi o polityka, który konsekwentnie popychał Serbię w kierunku Zachodu.
Nie boję się was – ucinał prezydent Aleksandar Vučić w telewizyjnym wystąpieniu wyemitowanym, gdy wzburzony tłum dotarł pod jego rezydencję w Belgradzie. – Im się wydaje, że mają prawo – ten tysiąc faszystów, chuliganów i złodziei, co tam stoi – do decydowania o losie kraju. Ale Serbia to demokratyczny kraj, kraj prawa i porządku, i Serbia wie, jak odpowiedzieć – dorzucał twardo.
Ale mimo tej odprawy Vučić nie może czuć się pewnie. Jego przeciwnicy wychodzą na ulice największych serbskich miast w każdy weekend, już 15 tygodni z rzędu. Przez poprzednie trzy miesiące protesty bywały hałaśliwe, lecz zwykle kończyły się na wiecach organizowanych przez liderów opozycji – od socjalistów po nowe pokolenie nacjonalistów – i uczestnicy rozchodzili się do domu.
W ostatni weekend było jednak inaczej. Demonstracja przeciągnęła się na niedzielę i jej uczestnicy w końcu zebrali się pod rezydencją Vučicia, a później ruszyli pod siedzibę RTS, publicznego radia i telewizji. Jeszcze w sobotę w budynku pojawili się przedstawiciele manifestujących, domagając się wpuszczenia na antenę. I tam właśnie, późnym niedzielnym wieczorem, rozegrała się krótka, lecz zaciekła konfrontacja z policją. Zaprawiona w bojach policyjna prewencja musiała wyciągnąć gaz pieprzowy i pałki. Oberwało się zarówno zwykłym uczestnikom, jak i niektórym liderom protestów, jak Dragan Dżilas, były burmistrz Belgradu i przywódca prozachodniej Partii Demokratycznej, czy Boško Obradović, lider prawicowego ruchu Dveri.
Reklama
Chwilę wcześniej Dżilas i Obradović na czele grupy demonstrantów kręcili się po korytarzach budynku RTS, domagając się wpuszczenia na antenę. Można przypuszczać, że mieli zamiar odpowiedzieć na zacytowane wyżej słowa Vučicia, a także zażądać zwolnienia osób aresztowanych w RTS poprzedniego wieczoru. – Nie prosiliśmy o wiele: natychmiastową emisję z udziałem przedstawiciela organizatorów protestów, a nie któregoś z polityków – tłumaczył potem Obradović, zastrzegając, że należy unikać przemocy. Policyjne pałki zakończyły wystąpienia, zanim się one na dobre rozwinęły.

Nic ich nie łączy

Wszystko zaczęło się jednak w mroźny, listopadowy wieczór, prawie cztery miesiące temu. Na piątkowy wiec w mieście Kruševac przyjechał Borko Stefanović, 45-letni lider i założyciel partii Levica Srbije. Nie zdążył nawet zacząć występu na zaplanowanym wiecu, gdy dopadła go grupa młodych, barczystych, niedbale zamaskowanych mężczyzn. Polityk momentalnie wylądował na podłodze. „Grupa bandytów uzbrojonych w metalowe pałki zatrzymała go, powaliła na ziemię i bezlitośnie go zbiła” – napisali potem w oficjalnym oświadczeniu przedstawiciele ugrupowania. Dwóch aktywistów, którzy mieli ruszyć Stefanoviciowi z odsieczą, wylądowało obok niego. Podobno napastnicy wybili im zęby. Lider partii wylądował nieprzytomny w miejscowym szpitalu, a zdjęcia jego zakrwawionej głowy w kilka godzin obiegły media społecznościowe.
Cały artykuł przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP