Wobec nikogo z głównych pretendentów Rosja nie ma szczególnych złudzeń, bowiem "ktokolwiek z nich dojdzie do władzy, stosunki (rosyjsko-ukraińskie) pozostaną złe" - powiedział PAP komentator międzynarodowy domu wydawniczego "Kommiersant" Maksim Jusin.

"Jednak stopień degradacji tych stosunków zależy w znacznym stopniu od tego, kto będzie prezydentem" - dodaje rosyjski ekspert. Za wariant najgorszy dla dalszych relacji uważa on kolejną kadencję Poroszenki, ponieważ "wzajemny antagonizm pomiędzy jego ekipą a Kremlem doszedł do bardzo niebezpiecznego poziomu".

"Jeszcze jakieś dwa lata temu wydawało się, że mimo ostrej retoryki antyrosyjskiej Poroszenko utrzymał możliwość dialogu. Podejmowano pewne działania, nawet półtora roku temu na święta Bożego Narodzenia uwolniono jeńców" - przypomina Jusin. Według niego dla Moskwy punktem zwrotnym stała się sprawa tomosu, aktu nadania autokefalii Cerkwi prawosławnej na Ukrainie. "Z punktu widzenia (prezydenta Rosji Władimira) Putina Poroszenko przekroczył Rubikon" - uważa Jusin.

>>> Czytaj też: Przedwyborczy sondaż na Ukrainie: Zełenski na prowadzeniu, Poroszenko zwiększa przewagę nad Tymoszenko

Reklama

Putin demonstracyjnie nie kontaktuje się z Poroszenką, a władze parlamentu i rządu Rosji nie kontaktują się z obecnymi władzami Ukrainy, oczekując na rezultaty wyborów - zwraca uwagę politolog Andriej Kolesnikow. Władze w Moskwie "właściwie potrzegają Ukrainę Poroszenki jako +failed state+ (państwo upadłe)" - ocenia Kolesnikow, ekspert ds. polityki wewnętrznej Rosji w moskiewskim ośrodku Carnegie.

Jeśli dojdzie do reelekcji Poroszenki, "nie będzie żadnego dialogu, jak i żadnego postępu w sprawie Donbasu. Dwa kraje będą stale balansować na granicy kolejnego bezpośredniego starcia zbrojnego, jak wtedy, gdy okręty ukraińskie próbowały przepłynąć na Morze Azowskie" - ocenia Jusin.

Komentator wyraża obawę przed "nowymi tego rodzaju akcjami", które napotkają "ostrą odpowiedź ze strony Moskwy". Wówczas, "sama tego nie zauważając, również Europa może, w ten lub inny sposób, zostać wciągnięta w ten konflikt rosyjsko-ukraiński. To jest najbardziej niebezpieczny scenariusz z punktu widzenia geopolitycznego" - prognozuje Jusin.

Jak tłumaczy, w przypadku zwycięstwa dowolnego z trójki głównych kandydatów "ogromne problemy pomiędzy Kijowem a Moskwą pozostaną". Jeśli jednak stawiać na "stopniowe minimalizowanie szkód i wyprowadzanie sytuacji z tego niebezpiecznego poziomu, na jakim jest ona teraz", to Julia Tymoszenko i Wołodymyr Zełenski "byliby opcją bardziej preferowaną niż obecny prezydent".

Na inny wariant wydarzeń w razie zwycięstwa Poroszenki zwraca uwagę ekspert Fińskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych (FIIA) Arkadij Moszes. "Jeśli Poroszenko utrzyma się, to z jednej strony można prowadzić dyskusję tak, jak jest to obecnie i nie należy przy tym nic robić. Z drugiej strony można uczestniczyć w różnego rodzaju układach korupcyjnych i tym samym tworzyć warunki do przyszłej ingerencji w życie polityczne Ukrainy" - powiedział PAP ten ekspert.

Jego zdaniem Rosja, nie mając w tych wyborach dogodnego pretendenta, "może nauczyć się pracować praktycznie z większością realnych kandydatów". Zełenski nie ma doświadczenia w polityce zagranicznej i może stać się tego ofiarą. "Rosja, która ma wytrawną dyplomację i doświadczonego w tych kwestiach prezydenta, może zaproponować Zełenskiemu porozumienia, których istoty on nie zrozumie" - wskazuje Moszes.

Jeśli prezydentem Ukrainy zostanie Tymoszenko, to - zdaniem Jusina - "w pewnych okolicznościach może ona jak najbardziej, choćby w niektórych kierunkach, nawiązać pragmatyczny dialog z Moskwą". Kolesnikow określa byłą premier jako "osobę, z którą można się porozumieć" i przypomina, że ma ona doświadczenie negocjacji z Putinem.

Jak podkreśla Jusin, do niedawna wydawało się, że Moskwa nie będzie zaangażowana w ukraińską kampanię wyborczą. Mogło być to - dodaje - "słuszną taktyką", dlatego że Rosja "jest przez znaczną część społeczeństwa ukraińskiego postrzegana zbyt negatywnie i poparcie Moskwy jest piętnem dla każdego kandydata". Jednakże 22 marca "sytuacja zmieniła się", gdy niespodziewanie wizytę złożyli w Rosji dwaj ukraińscy politycy - Wiktor Medwedczuk, szef administracji prezydenckiej za prezydentury Leonida Kuczmy, oraz kandydujący w wyborach Jurij Bojko. Przyjął ich premier Dmitrij Miedwiediew, a w rozmowach uczestniczył prezes Gazpromu Aleksiej Miller.

"Tym samym Moskwa absolutnie wyraźnie skierowała do ukraińskich wyborców sygnał o tym, na jaką siłę polityczną stawia" - podkreśla Jusin. Jednakże - dodaje - chodzi o stawkę nie na obecnych wyborach prezydenckich, w których Bojko może w najlepszym wypadku zająć czwarte miejsce, a na przyszłych, o wiele ważniejszych dla Rosji, wyborach parlamentarnych.

"Właśnie orientując się na wybory parlamentarne, Moskwa wyznacza teraz swoje priorytety. Jurij Bojko, wywodzący się z Partii Regionów, człowiek, który jest gotów prowadzić z Rosją konstruktywny dialog to jest ta siła, z którą Rosja będzie gotowa mieć do czynienia" - wskazuje komentator.

Zdaniem Jusina są nadzieje związane z tym, iż "w przyszłej Radzie Najwyższej (Ukrainy) Bojko zdoła sformować względnie liczną frakcję i potem, drogą sojuszy, stworzona zostanie jakaś koalicja, która do Rosji będzie odnosić się choćby bardziej neutralnie niż obecne władze ukraińskie".

O znaczeniu parlamentu na Ukrainie wspomina również Moszes. W wyborach prezydenckich "nie ma dla Rosji korzystnego rezultatu, bowiem Ukraina jako kraj partnerski jest stracona dla Rosji" - uważa politolog. "Otwartym pytaniem jest to, na ile Kreml zdaje sobie z tego sprawę. Myślę, że na Kremlu nadal sądzą, że jacyś kandydaci byliby lepsi niż inni, nie rozumiejąc, że Ukraina nie jest republiką prezydencką, a parlamentarną. Takie sprawy jak zmiana konstytucji i ogółem poważne ustępstwa w polityce zagranicznej niezupełnie należą do kompetencji prezydenta" - powiedział ekspert FIIA.

Podkreślił przy tym, że niezależnie od wyniku niedzielnych wyborów "z punktu widzenia Moskwy dla niej gra nie jest zakończona i będzie trwać dalej".

>>> Czytaj też: Rosyjski minister energii: Będziemy rozmawiać o zwiększeniu dostaw wenezuelskiej ropy