Parag Khanna, Hindus wychowany w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, wykształcony w Nowym Jorku, potem pracujący w Londynie, a dziś w Singapurze, w książce „The future is Asian” stawia ciekawą tezę, iż kontynent ten właśnie wszedł w trzecią fazę wzrostu. Pierwszą był rozwój Japonii i idących w ślad za nią „gospodarczych tygrysów” (Hongkong, Tajwan, Singapur i Korea Południowa). Potem był czas szybko rosnących Chin. Teraz, w trzeciej fali, ruszyły Indie i inne azjatyckie rynki.

Khanna słusznie przy tym argumentuje, że Chiny to „tylko” 1,5 mld ludzi (niespełna), a cała Azja to prawdziwy „mega-region” zamieszkiwany przez 5 miliardów ludzi. Wszyscy mieszkańcy tego rozległego kontynentu, choć nierówno, mocno ostatnio ruszyli gospodarczo do przodu, korzystając z dywidendy pokoju, który tam – poza Afganistanem czy Bliskim Wschodem – się utrzymuje. Można to udowodnić na wiele sposobów, co też autor czyni z pomocą wielu tabel, zestawień i porównań.

Nowe centrum świata

42-letni Khanna wszedł na światowe salony głośnym tomem „Drugi świat” („The Second World”), w którym uzasadniał fenomen wschodzących rynków. Trafił w moment, bo wydał ten tom w 2008 roku, gdy przyszedł potężny kryzys na rynkach zachodnich, a „drugi świat” właśnie wtedy mocno wysforował się do przodu.

Reklama

Potem ten globtroter i aktywny pisarz wydał jeszcze trzy tomy, spośród których największą uwagę, szczególnie goepolityków i geostrategów, zwróciła książka z 2016 r., mówiąca o mapach przyszłego świata (Connectography).

"Przyszłość należy do wschodzących rynków, przede wszystkim azjatyckich."

W obecnej, piątej książce uszczegóławia tezy z pierwszej. Nadal uważa, że przyszłość należy do wschodzących rynków, ale przede wszystkim azjatyckich, największych i najludniejszych: Chin, Indii i Indonezji. Singapur, Japonia czy Korea Południowa mogą zaś stanowić wzór postępu, modernizacji i szybkiego rozwoju.

Nic nie wskazuje na to, by stracił znaczenie zarzut od dawna stawiany temu autorowi – że nie tylko nie ma nic przeciwko autorytarnym reżimom, jak w Pekinie, czy, w mniejszym stopniu, w Singapurze, ale nawet je promuje (w najnowszym tomie wygłaszając pean na rzecz tego ostatniego). Jest też bardziej przywiązany do promowania swoich tez, niż systemów wartości.

Dlatego jego entuzjastyczne tezy, jakoby „przyszły krajobraz globalnych regulacji miał być hybrydą konwencjonalnych zachodnich zasad i azjatyckich praktyk”, trzeba brać ze spora dozą sceptycyzmu.

Jest jednak w tej ciekawej pracy wiele tez godnych głębokiego przemyślenia. Zawarta w niej analiza to bodaj najbardziej elokwentne uzasadnienie wiedzy znanej już nam statystycznie, z której jednoznacznie wynika, iż centrum gospodarki światowej przeniosło się w ostatnich dwóch dekadach z obszaru Atlantyku do regionu Pacyfiku, który daje już prawie 60 proc. światowego PKB, a tendencja wydaje się być trwała.

>>> Czytaj też:Największe gospodarki w 2030 roku. Nieoczekiwana zmiana miejsc w rankingu PKB

Trzeba się z tym liczyć tym bardziej teraz, gdy – co podkreśla autor – Zachód i jego demokracje „zostały przechwycone przez populistów”, a jego społeczeństwa „borykają się z wewnętrznymi problemami, takimi jak rosnące zadłużenie, wysokie nierówności dochodowe, polityczna polaryzacja, a nawet wojny kulturowe”. Im wszystkim przeciwstawia Khanna „wartości azjatyckie” i wygłasza prawdziwą odę na rzecz „merytokracji”, znanej z Singapuru i azjatyckich tygrysów, a ostatnio też z Chin. Autor zdecydowanie opowiada się za tamtejszym systemem rządów dobrze wykształconych i myślących długoterminowo, a więc strategicznie elit, starannie planujących przyszłość na lata i dekady do przodu.

Nowy ład

Parag Kahnna jest nie tylko głęboko przekonany co do tytułowej tezy, iż przyszłość świata należy do Azji. Rysuje też wizję nowego ładu globalnego. Wbrew pozorom, nie musi być ona skoncentrowana tylko na wielce zróżnicowanej Azji (co autor wielokrotnie podkreśla). Nie tyle musi być ona „zakotwiczona w jednym państwie czy jednym systemie wartości, jak to było w przypadku aktualnie zmierzchającego zachodniego ładu liberalnego, lecz będzie zastąpiona i oparta na trzech fundamentach nowo wyłaniającego się porządku, złożonego z systemów panujących w USA, Europie i Azji”.

Patrząc na to, co się aktualnie dzieje w Europie i UE można powątpiewać. Ale być może autor ma rację, gdy powątpiewa w proste przełożenie, coraz częściej powtarzane jako obawa, jakoby porządek amerykański miałby być zastąpiony chińskim. W jego ocenie grozi nam nie tyle jakaś nowa zimna wojna, i „proste zastąpienie jednego słabnącego supermocarstwa przez sukcesora, ile życie – po raz pierwszy kiedykolwiek – w ramach prawdziwie wielobiegunowego i złożonego z wielu cywilizacji porządku”. Czy jednak tak jest i będzie, jak chce Khanna, dopiero czas pokaże.

Natomiast godna zastanowienia jest jeszcze jedna teza autora, dla nas nie do końca przyjemna: „Azja dominowała w Starym Świecie, podczas gdy Zachód w Nowym Świecie – a teraz wchodzimy w prawdziwie globalny świat. Nie ma odwrotu od obecnego wielobiegunowego i multicywilizacyjnego porządku… Zachodni porządek światowy już nie istnieje i nie powróci”.

Czy będzie to porządek oparty na trzech biegunach: USA, Azji i Europie, czy też raczej świat zdominowany przez Azję, czego Parag Khanna do końca nie przesądza, choć opowiada się za tym pierwszym scenariuszem, jedno zdaje się być pewne – rzeczywiście kończy się era bezwzględnej dominacji Zachodu.

Należy z tego wyciągnąć wnioski, zwłaszcza że nie wyciągnęliśmy ich ani w stosunku do fenomenu wschodzących rynków, ani tym bardziej wzrostu znaczenia Azji. Z punktu widzenia Polski, patrząc długoterminowo, nie możemy ograniczać się tylko do tego, co między Bugiem a Kremlem. Najważniejsze zjawiska i procesy zachodzą bowiem nieco dalej na wschód od nas.

Khanna z całą pewnością ma rację co do jednego: „Obecnie Zachód musi liczyć się z wpływem Azji na własną przyszłość”. Albowiem tam właśnie notuje się ostatnio największy wzrost i dynamikę gospodarczą, najszybsze zmiany i nowe procesy integracyjne, jak też postęp technologiczny. Czy wyjdzie z tego synteza, jak chce autor, sam będący uosobieniem globalizacji, czy też raczej wzrośnie konkurencja i dojdzie do ostrego starcia interesów, nie jest jeszcze ostatecznie przesądzone, choć ten drugi scenariusz właśnie mocno zarysował się na horyzoncie. Zamiast syntezy mamy bowiem przed sobą widmo wojny handlowej i celnej oraz ostrej rywalizacji o prymat, czego Khanna zdaje się w ogóle nie dostrzegać.

Nowy entuzjazm

Dobrze wykształcony, na uniwersytecie Georgetown i w London School of Economics, Parag Khanna nie jest akademikiem, lecz kreatywnie myślącym człowiekiem środowiska think-tanków. Jego mocną stroną nie jest precyzja danych czy wywodu, lecz idee i koncepcje oraz forsowane wizje przyszłości. Są one jednak zarazem przyczyną jego podstawowych słabości, jak brak krytycyzmu, czy wręcz nadmierny entuzjazm w stosunku do promowanych tez. Ścisłość i precyzja to też, mówiąc oględnie, nie są jego najmocniejsze strony.

Przykładowo, poświęca on sporo uwagi chińskiej wizji Nowego Jedwabnego Szlaku (Belt and Road Initiative, BRI), którą definiuje nawet jako „największy skoordynowany plan inwestycji infrastrukturalnych w historii ludzkości”. Co więcej, określa go mianem „najbardziej znaczącego dyplomatycznego projektu XXI wieku”, jakby ten wiek zmierzał już ku końcowi, a BRI chwali przede wszystkim za to, iż „został wymyślony w Azji, uruchomiono go w Azji i będzie on przez Azję prowadzony”.

Zaskakuje, że nawet na chwilę autor nie zatrzymuje się nad mankamentami i dość poważnymi kontrowersjami wokół tej koncepcji – dostrzeganymi już nawet w Pekinie – jak brak precyzji i właśnie koordynacji między tymi projektami, zbyt słaba ich transparentność, czy nadmierne forsowanie interesów Chin, kosztem potencjalnych beneficjentów.

"Wzrost znaczenia Azji jest strukturalny, nie cykliczny."

Podobnie jest z „fenomenem Trumpa”. Owszem, jest on odnotowany przez autora, ale najwyraźniej jest przez niego intelektualnie i programowo nie doceniony, jeśli nie wręcz ignorowany. Tymczasem Donald Trump, świadomie forsujący hasła „America first” i izolacjonizm czy wręcz nacjonalizm gospodarczy, nie tylko podważa wiele dotychczas obowiązujących – i z takim entuzjazmem nadal promowanych przez azjatyckie stolice i samego Khannę – reguł wolnego rynku i multilateralizmu, na rzecz bilateralnych relacji i twardych interesów, ale też zmusza do zadawania pytań o przyszły ład światowy. Tym bardziej, że raczej należy zgodzić się z inną tezą Khanny, który podkreśla, iż „wzrost znaczenia Azji jest strukturalny, a nie cykliczny”. A więc jesteśmy niejako na jej rosnące wpływy skazani. Co przecież nie wszystkim może czy musi się podobać.

Dziś wiele wskazuje na to, że to nie nowe inicjatywy współpracy gospodarczej w Azji, jak Szanghajska Organizacja Współpracy, czy mało u nas rozpoznane, a forsowane przez Chiny – w opozycji do USA – Regionalne Rozwinięte Partnerstwo Gospodarcze (Regional Comprehensive Economic Partnership, RCEP) są – jak chce autor – zaczynem „nowego światowego ładu z Azją w roli wiodącej”. Kto wie czy nie określi go raczej zaciskający się wokół Chin sznur pereł w ramach promowanego przez Waszyngton i wymierzonego w Pekin geostrategicznego projektu Indo-Pacyfiku.

Nie jest bowiem tak, jak chciałby Parag Khanna, że wszyscy z równym jemu entuzjazmem przyjmują założenie, że świat wróci na znane do czasu wojen napoleońskich tory, gdy najsilniejszymi organizmami gospodarczymi na globie były Chiny, a gdy te miały wewnętrzne trudności, to Indie.

Owszem, może tak być, ale nie łudźmy się, że dominujący w ostatnich ponad dwóch stuleciach Zachód, w tym znajdujący się na pozycji dotychczasowego hegemona Amerykanie, ustąpią bez walki i łatwo odpuszczą. Już widzimy, że tak nie jest i nie będzie, czego zachwycony swoimi wizjami autor nie dostrzega, a prowadzone już wojny handlowe i celne wręcz ignoruje. Świat i jego interesy wydają się być bardziej skomplikowane niż chciałby Khanna, a nowe wizje i strategie nigdy nie wkraczają na scenę bez walki.

Autor: Bogdan Góralczyk, profesor Uniwersytetu Warszawskiego, politolog, dyplomata, znawca Azji.