We Francji zakończyła się „wielka debata narodowa”, która miała być odpowiedzią na żądania ruchu „żółtych kamizelek”. Nie doprowadziła jednak do zagaszenia ich gniewu, a społeczeństwo nie wierzy, by władze wzięły pod uwagę jej wyniki.
ikona lupy />
Emmanuel Macron w czasie kampanii prezydenckiej, 17 listopada 2016 r. / Dziennik Gazeta Prawna

Debata stała się przede wszystkim platformą dla wystąpień prezydenta. Emmanuel Macron na spotkaniach z radnymi, deputowanymi, intelektualistami, a nawet młodzieżą i dziećmi ze szkół podstawowych w sumie przemawiał przez prawie 100 godzin. Pozwoliło mu to w pierwszych tygodniach poprawić spadającą popularność, ale najnowsze sondaże wskazują na stratę kolejnych trzech punktów procentowych.

Z pomysłem debaty Macron wystąpił pod koniec listopada 2018 roku. Miała ona być odpowiedzią na gniew „żółtych kamizelek”, wyrażany na organizowanych co sobotę manifestacjach.

>>> Czytaj też: Żółte kamizelki znów na ulicach francuskich miast. W protestach wzięło udział 33,7 tys. osób

Reklama

Rząd wyznaczył następujące tematy dyskusji: transformacja ekologiczna, system podatkowy i wydatki publiczne, demokracja i obywatelstwo wraz z kwestią imigracji oraz organizacja państwa i służb publicznych. Z debaty wykluczono kwestie takie jak aborcja, całkowicie refundowana we Francji przez ubezpieczenia społeczne, zniesiona kara śmierci czy śluby par homoseksualnych, zalegalizowane jako „małżeństwa dla wszystkich”.

Poza prezydenckimi wystąpieniami debata rozgrywała się na zebraniach mieszkańców i poprzez wpisy na specjalnie w tym celu założonym portalu. W różny sposób wzięły w niej udział „prawie dwa miliony osób”, jak informowała Emmanuelle Wargon, jedna z dwojga ministrów-koordynatorów przedsięwzięcia.

Drugi koordynator Sebastien Lecornu, odpowiadając na pytania senatorów, ujawnił, że „wielka debata” kosztowała 12 mln euro. „To cena demokracji” – dodał, podkreślając, że „kampania prezydencka to (koszt) 250 milionów”.

Ostatnią sceną „80 dni dookoła Francji Macrona” – jak nazwał to dziennik „Le Monde” – była korsykańska wieś Cozzano. Ponad połowa zaproszonych radnych zbojkotowała spotkanie z prezydentem. Podczas wizyty oprócz miejscowej policji szefa państwa chroniło tam osiem szwadronów żandarmerii, specjalnie w tym celu sprowadzonych na wyspę.

W najbliższych dniach premier Edouard Philippe przedstawi podsumowanie wyników debaty, a wynikające z niej wnioski i kroki, jakie zostaną podjęte, omówi w połowie kwietnia sam Macron.

W najnowszym sondażu 68 proc. badanych wyraziło przekonanie, że prezydent nie weźmie pod uwagę opinii i sugestii obywateli, a niemal 80 proc. pewnych jest, że debata nie pozwoli na wyjście z kryzysu.

Macron, podobnie jak jego obóz, przedstawia „debatę narodową” jako sukces, nazywając ją „największym postępem demokracji”. Natomiast opozycja uznała przedsięwzięcie za „mydlenie oczu” czy „zamiatanie śmieci pod dywan” i porównywała je do królewskich podróży, podczas których monarcha wysłuchuje bolączek maluczkich, po czym robi, co chce.

„Wielka debata, małe wyjście” – brzmiał tytuł artykułu w dzienniku „Le Parisien”. Media publikują ostre wypowiedzi radnych i deputowanych, którzy, jak rzeczniczka prawicowej partii Republikanie (LR) Laurence Saillet, twierdzą, że „wszyscy mają dosyć tej niekończącej się gadaniny”. Deputowana twierdziła, że jej partia już w zeszłym roku proponowała rozwiązania, które uspokoiłyby kryzys.

Inny deputowany LR Damien Abad sprecyzował w BFM TV, że zapowiedzi rządu o obniżeniu podatków nigdy się nie spełnią, bo „Macron odmawia przyjęcia do wiadomości, że jest to możliwe jedynie, jeżeli obniży się wydatki”. „Dlatego ta debata niczemu nie służyła” – ocenił polityk, tłumacząc, że „priorytetem dla Francuzów nie jest reforma państwa, ale ich siła nabywcza i nierówności (między metropoliami a peryferiami - dop. red.)”.

Julien Odoul ze skrajnie prawicowego Zjednoczenia Narodowego Marine Le Pen, debatę nazwał „inscenizacją Macrona” i uznając zapowiedź wprowadzenia podatku węglowego za „nieprzyzwoitość”, przewidywał, że „teraz zatłuką nas podatkami”.

Deputowana prezydenckiej partii La Republique en Marche (LREM) Cendra Motin nazwała debatę „oddaniem głosu Francuzom”, ale za „wielką wartość” polityki Macrona uznała to, że „podczas gdy (jego poprzednik socjalista Francois) Hollande posuwał się zygzakiem i zbaczał z drogi, my trzymamy się kursu”.

Jakby odpowiadając deputowanej, popularny we Francji komentator radia Europe1 Jean-Michel Aphatie podsumował: „Ta demokratyczna debata skończy się w sposób autokratyczny, prezydent zrobi to, co zrobić zamierzał”.

>>> Polecamy także: Macron zgodzi się na opóźnienie brexitu? "To w interesie UE"