"Libia jest dowodem zmiany strategii, jaką państwa Zachodu stosują wobec niestabilnych lub odbieranych jako groźne krajów islamskich. Jeszcze 10-20 lat temu bez większego namysłu uciekano się do wojskowych interwencji uzasadnianych prawami człowieka" - pisze konserwatywny "Frankfurter Allgemeine Zeitung" komentując nasilające się walki w tym kraju między uznawanym przez społeczność międzynarodową rządem w Trypolisie a watażką Chalifą Haftarem.

Przypomina też, że Libia była jednym z ostatnich miejsc, gdzie Zachód zastosował swoje stare podejście, kiedy w 2011 roku doprowadził do upadku reżimu Muammara Kadafiego. "Trudno powiedzieć, czy Libia byłaby bardziej stabilna, gdyby NATO nie interweniowało. Jednak rozczarowanie, które potem nastąpiło ma duży wpływ na to, że zachodnie rządy ograniczają swoje zaangażowanie militarne w państwach upadłych" - dodaje.

Korzystają z tego inni - głównie Rosja, która stara się wypełnić każdą pustkę powstałą po wycofaniu się Stanów Zjednoczonych.

Tymczasem "nikt nie ma większego interesu w stabilności Libii niż Europejczycy. Nikt przecież nie jest zainteresowany, żeby dopiero co rozbite Państwo Islamskie zbudowało sobie tam nową bazę" - ostrzega dziennik z Frankfurtu.

Reklama

"Neue Osnabruecker Zeitung" z Dolnej Saksonii wymienia jeszcze kolejne powody, dla których sytuacja w Libii bezpośrednio dotyczy Europy: północnoafrykański kraj jest głównym punktem tranzytowym dla migrantów z Afryki subsaharyjskiej. Dodatkowo, wojna w bogatym w ropę naftową regionie świata natychmiast odbija się na cenach paliwa w UE.

"Słowem: kto ma tam władzę, może szantażować Unię" - uważa dziennik. "Po międzynarodowej interwencji w 2011 roku Europa popełniła fatalny błąd. Pozostawiła Libię samą sobie. Teraz to się mści" - puentuje.

Lewicowo-liberalny dziennik "Sueddeutsche Zeitung" z Monachium wysoko ocenia szanse Haftara na przejęcie władzy. "Decydujące dla wojny nie będą walki na froncie, ale to, co rozgrywa się daleko od niego. Najróżniejsze grupy zbrojne, które panują w Trypolisie i innych miastach mają swoją cenę. Zmienią sojuszników, kiedy dostaną ofertę: udział w zyskach z handlu surowcami" - przewiduje gazeta ze stolicy Bawarii.

"Już teraz Haftar ma w szeregach swojej armii salafitów (radykalny odłam islamu odwołujący się do "czystej" nauki Mahometa - PAP) ze wschodu Libii. Najwyraźniej umówił się z nimi, że nie będą sobie wchodzić nawzajem w drogę. On zajmie się polityką, oni - moralnością" - wyjaśnia "SZ".

Pogrążona w chaosie po obaleniu dyktatury Kadafiego w 2011 roku Libia jest rozdarta między dwoma rywalizującymi ośrodkami władzy: na zachodzie jest rząd jedności narodowej Mustafy as-Saradża ustanowiony w 2015 roku w Trypolisie i popierany przez społeczność międzynarodową, a na wschodzie - rząd ANL w Bengazi, którego szefem ogłosił się Haftar.

>>> Czytaj także: Brytyjski parlament zmusił Theresę May do opóźnienia brexitu