„Po pierwsze, nawet jeśli chcielibyśmy głosować, nie mamy do tego prawa; po drugie większość z nas nie jest zainteresowanych uczestniczeniem w takich wyborach. Wolelibyśmy raczej wybory do naszego własnego palestyńskiego parlamentu, które ostatni raz mieliśmy w 2006 roku” – mówi PAP Aseel, czterdziestoletnia mieszkanka Wschodniej Jerozolimy.

Dodaje, że w panującym obecnie w Izraelu klimacie politycznym nie ma dla niej znaczenia, kto wygra wybory. Bez względu na to, czy nowy rząd zostanie utworzony przez wieloletniego premiera i szefa prawicowego Likudu Benjamina Netanjahu czy jego rywala, lidera centrolewicowego sojuszu Niebiesko-Białych Benny’ego Gantza, izraelska polityka wobec Palestyńczyków nie ulegnie żadnej poprawie, a raczej, wręcz przeciwnie, może się tylko pogorszyć.

Aseel, która urodziła się w Hebronie na Zachodnim Brzegu, nie ma nawet przysługującej rdzennym palestyńskim mieszkańcom Jerozolimy Wschodniej karty identyfikacyjnej.

„Mieszkam w tym mieście od 17 lat, ponieważ mój mąż się tu urodził, ale do tej pory nie otrzymałam od władz Izraela takiej karty. Kilkanaście lat temu Izrael postanowił, że więcej takich kart nie będzie wydawać, ponieważ chce zmniejszyć liczbę Palestyńczyków mieszkających w Jerozolimie Wschodniej. Gdybym teraz wychodziła za mąż, to mój mąż musiałby się przeprowadzić do Hebronu, a nie odwrotnie. Ale ponieważ nasz ślub odbył się tak dawno temu, ta karta mi przysługuje, tylko że wciąż jakoś jej nie dostaję. Mam pozwolenie na to, żeby tu mieszkać i pracować, ale brak tej karty komplikuje życie całej naszej rodziny, ponieważ moje prawa różnią się od praw mojego męża” – tłumaczy Aseel.

Reklama

W Jerozolimie Wschodniej, okupywanej przez Izrael od 1967 r., mieszka ok. 350 tys. Palestyńczyków. Nie mają oni izraelskiego obywatelstwa i nie są uprawnieni do udziału w wyborach do Knesetu, ale mogą głosować w wyborach samorządowych. Aseel twierdzi jednak, że nie byłaby zainteresowana udziałem nawet w wyborach lokalnych.

„Sposób, w jaki Jerozolima Wschodnia jest zarządzana przez Izrael nie pozostawia nam żadnych złudzeń. Wystarczy rozejrzeć się po tej części miasta. Brak tu nowych budynków. Palestyńczycy prawie w ogóle nie dostają od urzędu miejskiego pozwolenia na budowę domów, a jeśli ktoś już takie pozwolenie dostanie, musi zapłacić za nie bardzo dużo pieniędzy. Budujemy więc bez pozwoleń, a po kilku latach izraelskie władze te domy nam wyburzają. Czasem nawet sami je burzymy, żeby nie płacić kary. Kto w takiej sytuacji chciałby współpracować z miejscową administracją izraelską?” – pyta retorycznie Aseel.

Na pytanie, czy chciałaby stąd wyjechać, odpowiada jednak przecząco. „Nigdy stąd nie wyjedziemy. I ja, i mój mąż kochamy nasz kraj i nigdy go nie opuścimy. Mieliśmy propozycje pracy zagranicą, ale odmówiliśmy. Bo tutaj teraz panuje takie prawo, że jeśli Palestyńczyk z Jerozolimy Wschodniej wyjedzie zagranicę na okres dłuższy niż siedem lat, traci prawo do mieszkania w tym mieście i musi się przenieść na Zachodni Brzeg. Dlatego my się stąd nie ruszymy”.

Brak zainteresowania wyborami do Knesetu widać także na Zachodnim Brzegu, z tą różnicą, że o ile Palestyńczycy mieszkający w Jerozolimie Wschodniej mają prawo poruszania się po całym Izraelu i w związku z tym byli świadkami izraelskiej kampanii wyborczej, ci w Ramallah i innych palestyńskich miastach, odseparowani od Izraela grubym betonowym murem, nie uczestniczyli w niej nawet biernie.

W Dura al-Kar, małym miasteczku położonym na przedmieściach Ramallah, sześćdziesięcioletni Mustafa Hassan, przewodniczący miejskiej rady, zapytany o wybory, wzrusza ramionami. „Dla nas naprawdę nie ma znaczenia, kto tam wygra. Wszyscy izraelscy politycy są tacy sami” – mówi, a stojący obok niego emeryt Issam Refai kiwa głową, potwierdzając te słowa.

Tuż obok Dura al-Kar znajduje się jedno z licznych żydowskich osiedli, Beit El. Powstałe w latach 70. Beit El prawie w stu procentach znajduje się na ziemi należącej do mieszkańców Dura al-Kar i sąsiedniego miasteczka al-Bira.

„To osiedle nie stoi w miejscu, ono z dnia na dzień się powiększa” – stwierdza Mustafa.

„Czasem budzimy się rano i okazuje się, że jego granice zostały znowu przesunięte. Według moich szacunków, od kiedy Beit El powstało, mieszkańcy naszego miasteczka stracili ok. 5 tys. donum (donum to 1000 m kw.). Dawniej wszyscy tutaj żyli z uprawy ziemi. Teraz pracujemy dla palestyńskiego rządu albo mamy jakieś małe biznesy w Ramallah” – mówi Mustafa.

Issam dodaje, że sporo osób wyjechało też za granicę. „Ale nie zapominają o Dura al-Kar. Przyjeżdżają z powrotem i budują tu domy. Nasze miasto jest bardzo dobrze położone. Mamy aż pięć naturalnych strumieni. Ziemia jest tutaj droga, kosztuje aż 120 tys. dolarów za donum” – opowiada Issam.

Wskazuje na kilka olbrzymich, kilkupiętrowych willi w samym centrum położonego w malowniczej dolinie miasteczka. „Na wszystkie pieniądze przyszły z Ameryki. Wybudowanie takiego domu kosztuje kilkaset tysięcy dolarów. W Dura al-Kar nikt nie buduje z betonu. Z betonu budują uchodźcy, bo ciągle jeszcze mają nadzieję, że kiedyś wrócą do swoich miast w Izraelu. My budujemy z wapienia. Te domy są o wiele trwalsze i piękniejsze”.

Na pytanie, czy ziemia położona bliżej osiedla Beit El, gdzie łatwiej ją stracić, także jest droga, Issam wzrusza ramionami. „Blisko Beit El nie możemy budować. Co prawda tuż przy murze otaczającym osiedle nadal mieszka kilka osób z naszej wioski, ale nie wiem, jak długo tam wytrzymają. Osadnicy obrzucają ich kamieniami, kilka razy spalili im samochody... Chcą, żeby stamtąd się wynieśli. Wtedy znowu będą mogli trochę się rozbudować” – mówi Issam.

Do rozmowy przyłącza się także mieszkający w Dura al-Kar dziennikarz Hossam Hamdan. Hamdan ma pięćdziesiąt lat i też się tutaj urodził. Jego dziadek miał kawałek ziemi na terenie obecnie należącym do Beit El. Hamdan opowiada, jak na Zachodnim Brzegu Palestyńczycy tracą ziemię. „Rząd izraelski publikuje w swoich gazetach po hebrajsku informacje, że takie a takie ziemie zostaną zajęte pod rozbudowę osiedla, a potem przystępują do akcji. My w Ramallah tych ogłoszeń nie czytamy, więc dowiadujemy się ostatni. Ale zażalenia złożyć nie możemy, bo przecież informacja była opublikowana...” – mówi PAP Hamdan.

Na kilka dni przed wyborami, w jednym z wywiadów Netanjahu oświadczył, że jeśli zwycięży, przyłączy żydowskie osiedla na Zachodnim Brzegu do Izraela. Pytany o komentarz na ten temat Hamdan wybucha gorzkim śmiechem. „Przecież te osiedla de facto już są częścią Izraela - mówi. - Oni robią tutaj co chcą. My na to nie mamy żadnego wpływu. W świetle prawa międzynarodowego Dura al-Kar znajduje się pod administracją palestyńską, ale ponieważ jesteśmy w tzw. strefie B Zachodniego Brzegu, policja palestyńska może tu wjechać tylko po uzyskaniu zezwolenia od władz izraelskich. Jednocześnie w każdej chwili może tu wkroczyć armia izraelska i nas zaaresztować. To, co powiedział Netanjahu, jest tylko potwierdzeniem tego, co tu się dzieje od lat”.

Hamdun także uważa, że w obecnej sytuacji politycznej - zarówno w Izraelu, jak i globalnej - bez względu na to, kto zostanie izraelskim premierem, życie Palestyńczyków może się tylko pogorszyć.

„Donald Trump dał Netanjahu zielone światło na oficjalne przyłączenie Wzgórz Golan do Izraela... Ośmielił Netanjahu do kolejnych działań mających na celu wzmocnienie Izraela i osłabienie Palestyńczyków... Nasza sytuacja w tej chwili jest beznadziejna" - mówi.

Zachodni Brzeg Jordanu jest podzielony na trzy strefy: A, B i C. Władze palestyńskie mają całkowitą kontrolę jedynie nad strefą A, która stanowi około jednej trzeciej całego Zachodniego Brzegu. Jednak międzynarodowe źródła powiedziały PAP, że wojska izraelskie dokonują aresztowań nawet w tej strefie.Izrael zajął Zachodni Brzeg Jordanu, Strefę Gazy i wschodnią część Jerozolimy w wyniku wojny sześciodniowej w roku 1967. W 2005 roku Izraelczycy wycofali się ze Strefy Gazy, lecz setki tysięcy żydowskich osadników pozostają w Jerozolimie Wschodniej i na Zachodnim Brzegu. Sprzeciwiają się temu Palestyńczycy. W świetle prawa międzynarodowego wszystkie żydowskie osiedla budowane na okupowanych przez Izrael terenach palestyńskich są nielegalne.

Ze Wschodniej Jerozolimy i Dura al-Kar Agnieszka Rakoczy

>>> Czytaj też: Putin zarysował plan rozwoju Arktyki. "Zapraszamy zainteresowanych kolegów"