Wiosną 2014 roku Vishal Sharma wyszedł z niskiego budynku szkoły w Unie, w stanie Himachal Pradesh. „Zrobione!” – powiedział z uśmiechem machając palcem wskazującym z atramentową plamą na paznokciu. W Indiach niezmywalny atrament używany jest podczas każdych wyborów od 1962 roku. Został opracowany w państwowym laboratorium w Delhi, ciemnieje pod wpływem światła i schodzi dopiero po tygodniu, czasem dwóch. Ma ukrócić kradzieże tożsamości i wielokrotne głosowanie. W czasie wyborów zdjęcia atramentowych palców są hitem portalów społecznościowych.

Chociaż wybory zaczynają się 11 kwietnia, to tym razem Sharma będzie głosował dopiero 19 maja, podczas ostatniej fazy wyborów. Głosowanie podzielono na siedem etapów. Największe i najludniejsze stany, takie jak Uttar Pradesh i Bihar, wymagają organizacji wyborów w każdej rundzie, a takie jak mniejszy Himachal Pradesh tylko jednej. Tuż po uzyskaniu niepodległości przez Indie wybory odbywały się tego samego dnia w całym kraju. Jednak od tego czasu znacznie wzrosła liczba głosujących, w latach 60. zaczęły się krwawe utarczki między zwolennikami konkurujących partii, a w latach 80. wynajęci przez polityków bandyci zaczęli napadać na punkty wyborcze i kraść urny z głosami. Urny zaraz wracały do władz z podmienionymi już kartami do głosowania.

Dopiero w latach 90. wprowadzono wielofazowy system głosowania, dzięki któremu policja mogła przerzucić swoje jednostki w rejon głosowania. O rozmieszczeniu sił bezpieczeństwa zaczęła również decydować państwowa komisja wyborcza.

W tym roku na organizację wyborów przeznaczono równowartość ok. 40 mln dolarów, a wyborca głosuje za pomocą elektronicznej maszyny. Niestety zliczanie głosów wciąż trwa kilka dni, ponieważ urządzenia nie są połączone w jeden system i muszą być przechowywane pod strażą w bezpiecznym miejscu do zakończenia ostatniej rundy wyborów.

Reklama

„Tamte wybory w 2014 roku były przełomowe” - mówi PAP Sharma, który wtedy pracował jako jeden z doradców kampanii w głównej siedzibie zwycięskiej Indyjskiej Partii Ludowej (BJP) w Delhi. Jego zdaniem po raz pierwszy tak duże znaczenie podczas wyborów miały media społecznościowe. „Oczywiście najważniejszy był program i charyzma (obecnego premiera) Narendry Modiego, ale cała kampania była prowadzona bardzo profesjonalnie” - dodaje.

Według szacunków delhijskiego Center for Media Studies obecne wybory mają kosztować partie i kandydatów ok. 7 mld USD. Dla porównania amerykańskie wybory prezydenckie w 2016 roku były tańsze o ok. 500 mln USD. Na kampanie w internecie, przede wszystkim w mediach społecznościowych i komunikatorach, partie wydadzą ponad 720 mln USD.

Kampania wyborcza będzie trwała do ostatniego dnia głosowania. Cisza wyborcza trwająca 48 godzin obowiązuje tylko w tych okręgach wyborczych, gdzie odbywa się głosowanie w ramach danej rundy. W innych okręgach kandydaci mogą prowadzić kampanię, a ograniczenia dotyczą tylko oficjalnych stron kandydatów. „W praktyce tzw. partyzanckie strony wciąż będą działać” – twierdzi Sharma, dodając, że po ostatnich wyborach trole internetowe są bronią każdej partii. W ostatnich latach dostęp do mobilnego internetu w komórkach bardzo staniał i tanie smartfony posiada ponad 340 mln osób.

„W Indiach wybory wygrywa ten kto zdobędzie stan Uttar Pradeś, tak było w 2014 roku” - mówi PAP Roman Gautam, redaktor w opiniotwórczym miesięczniku "The Caravan". Pięć lat temu BJP zdobyła tam aż 71 mandatów na 80 możliwych. W całych Indiach wyborcy wybierają 545 parlamentarzystów. „W 2014 roku w Uttar Pradeś na kilka miesięcy przed wyborami doszło do zamieszek przeciwko muzułmanom. Plotki rozsiewano w internecie, a potem je tam wzmocniono i wpłynęły później na wyborców” – twierdzi w rozmowie z PAP Neha Dixit, dziennikarka, która pracowała w tym czasie w tym stanie.

„Wtedy Partia Ludowa zrobiła coś więcej, zdobywała mandaty również w stanach, gdzie zazwyczaj głosuje się na lokalne partie. Stała się partią panindyjską ” – podkreśla Sharma. Zwraca uwagę, że Indyjski Kongres Narodowy tym razem nie aspiruje do tego miana. „Dlatego wszedł w tzw. wielką koalicję z partiami lokalnymi. Tylko, że te partie bardzo łatwo zmieniają obozy” – dodaje. Jego zdaniem partia ogólnoindyjska musi czymś porwać za sobą wyborców z różnych stanów.

„Przed obecnymi wyborami głównym tematem stała się nagle rywalizacja z Pakistanem” - zauważa Gautam. Pod koniec lutego doszło do pierwszej od kilkudziesięciu lat potyczki między siłami powietrznymi krajów posiadających broń nuklearną. Indie miały zbombardować obóz na terenie Pakistanu, gdzie mieli szkolić się kaszmirscy separatyści.

Zdaniem opozycji potyczka z Pakistanem była motywowana polityką. Rahul Gandhi, lider Indyjskiego Kongresu Narodowego, oskarżył również rząd o uciekanie przed tematem rosnącego bezrobocia i korupcji przy zakupie francuskich samolotów wielozadaniowych.

Zdaniem komentatorów obietnice darmowej i powszechnej służby zdrowia oraz wsparcie dla rolników wysuwane przez największe partie, mogą mieć mniejsze znaczenie dla wyborców niż twarda postawa rządu wobec Pakistanu.

Z Amarawati Paweł Skawiński

>>> Czytaj też: Indie: Rozpoczęło się głosowanie w wyborach parlamentarnych