Szkoda, że PiS zabrał się za edukację. Szkoda dlatego, że środowiska określające się jako prawicowo-patriotyczne przez lata bycia w opozycji wobec rządów PO-PSL nie stworzyły spójnej wizji zmian w oświacie. W zamian zamieniły się w klub malkontentów. A to, twierdziły, że historii za mało, że nauczanie przyrody „jest udziwnione”, że lista lektur jest „zła”, że do WOS „nie ma materiałów”, a to, że w gimnazjach grasują gimnazjaliści, a w liceach genderyści (a może odwrotnie).
Marudzenie, choć pociągające, nie jest sexy, zatem, aby dodać mu powagi, rozpoczęto ten lament podlewać sosem obrony Ojczyzny. W rezultacie PiS wkroczył do MEN ze zbiorem przesądów i anachronizmów, z którymi nie sposób było podjąć polemiki, bo racje rządzących są „patriotyczne”. W rezultacie partia podjęła rewolucję edukacyjną w strukturach (powrót do czteroletnich liceów i pięcioletnich techników) oraz kontrewolucję w ideach, na dodatek kontrrewolucję niezbyt przemyślaną.

Szkoda! Szkoła bowiem zmieniać się musi – i to radykalnie, a zarazem poprzez szereg niewielkich kroków, oby jak najczęściej podejmowanych przez samych nauczycieli. Skoki całego systemu stanowią najbardziej ryzykowny sposób dostosowywania szkoły do rzeczywistości – pędzącej wprawdzie, ale w różnych kierunkach. Takie czasy!

Cały artykuł przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP

Reklama