Wojskowe Służby Informacyjne w III RP są synonimem spisku i zła. Jako instytucja miały wyrwać się spod kontroli państwa. Do tego były siedliskiem funkcjonariuszy z rodowodem w PRL.
Mówiono o nich jako organizacji – spadochronie dla funkcjonariuszy dawnych: Wojskowej Służby Wewnętrznej (kontrwywiad) i II Zarządu Sztabu Generalnego (wywiad wojskowy). I faktycznie, zdecydowana większość ludzi przyjętych do WSI w momencie powstania w 1991 r. miała za sobą karierę w komunistycznych służbach przed upadkiem komunizmu. Dla jej opisu funkcjonowało także określenie „długie ramię Moskwy”, które było tytułem książki historyka Sławomira Cenckiewicza. Publikacja dotyczyła wywiadu wojskowego w latach 1943–1991. Dziś chyba najbardziej znanym przedstawicielem tej służby jest generał Marek Dukaczewski, który był przez kilka lat, w czasach gdy rządziła koalicja SLD-PSL, jej szefem.
Po przejęciu władzy przez Prawo i Sprawiedliwość, w 2006 r. większość sejmowa zagłosowała za rozwiązaniem WSI. Decyzję taką poparła również Platforma Obywatelska, choć inne zdanie miał późniejszy prezydent Bronisław Komorowski. WSI była założona w III RP hybrydą, w której ważne role odgrywali funkcjonariusze biorący udział w słynnym paleniu teczek u schyłku PRL, i gdzie rzemiosła uczyli się ludzie, którzy ze służbami PRL nie mieli nic wspólnego.
Niespotykany był również zakres dekonspiracji tej instytucji przez komisję ds. likwidacji WSI i opublikowany przez nią raport. Głośno było m.in. o ujawnieniu nazwisk współpracowników tej instytucji (m.in. dziennikarzy). Wiele w tym było nie tylko sensacji, ale i mitów. O tym, jak bardzo przereklamowane było WSI, mówił mi kiedyś jeden z członków komisji ds. likwidacji tej służby. Jeden z byłych ministrów powiedział mi, że miała ona pełnić dla PiS funkcję „czarnego luda” . Namacalnego obiektu zła. Z kolei w niedawnym wywiadzie dla DGP Antoni Macierewicz – pierwszy szef komisji ds. likwidacji WSI – w kontekście odejść generałów z wojska spytał, czy chcę bronić: „gen. Jarosława Stróżyka z WSI?”. Wypowiedź tę można odczytać jako uniwersalne wotum nieufności dla każdego, kto miał związek z tą służbą. Minister Macierewicz wzywał również prezydenta Andrzeja Dudę do ujawnienia słynnego aneksu do raportu z likwidacji WSI. – Naród ma prawo poznać mechanizmy, które rządziły tym, co nazywano III Rzeczpospolitą, a co było w istocie kontynuacją w dużym stopniu czasów PRL-owskich w wielu wymiarach dominacji agentury rosyjskiej nad życiem gospodarczym, społecznym i politycznym Polski – wyjaśniał polityk na początku ubiegłego roku na antenie TV Trwam.
Problem w tym, że wiara w WSI jako potężną i zbrodniczą organizację z każdym kolejnym dniem topnieje. Wiele lat po słynnym raporcie Macierewicza trudno doszukać się głośnych i znaczących wyroków sądowych, w których w rolach skazanych występowaliby funkcjonariusze WSI. Można znaleźć odpryski przy okazji afery wokół SKOK Wołomin, ale to jeszcze za mało, by uznać całą służbę za organizację przestępczą. Być może funkcjonariusze, kręcąc kolejne afery, kamuflowali się tak świetnie, że do dziś są nieuchwytni. Ale bardziej prawdopodobne wydaje się jednak to, że po prostu wielkich afer nie było. Na pewno coś da się znaleźć. Tak jak w każdej organizacji, w której dominuje tajność. Jednak jeśli chodzi o skalę, to poruszamy się tu raczej w sferze osiedlowych kradzieży aut z samochodów, a nie wielkich międzynarodowych skandali ze stratami liczonymi w miliardach.
Reklama
Jeśli faktycznie WSI było tak potężne, trudno zrozumieć, dlaczego obóz rządzący tak ochoczo korzysta z wychowanków WSI. Przeanalizujmy konkretne przykłady. W ciągu ostatniego półrocza generałami, za zgodą ministra obrony Mariusza Błaszczaka i prezydenta Andrzeja Dudy, zostało dwóch oficerów, którzy służyli w WSI. Być może politycy nie do końca byli świadomi, kogo nominują. Ale do tego trochę niezręcznie się przyznać. Bardziej prawdopodobne jest to, że WSI były bardziej nielotem, którego należało się pozbyć lub zreformować, niż mitycznym cabinet noir, z którego tajemniczy ludzie sterują marionetkami.
Co ciekawe, od dłuższego czasu szefem jednej z służb specjalnych pod rządami PiS jest człowiek, który zaczynał karierę w WSI. Trudno uwierzyć, że koordynator ds. służb specjalnych Mariusz Kamiński tego nie dostrzegł. Najwyraźniej minister nie dał wiary w mafijny wymiar tej organizacji. Raczej docenił kompetencje, które z niej wyniósł szef jednej z agencji. To zresztą nie koniec. Do dzisiaj na coroczne analizy zagrożeń w Sojuszu Północnoatlantyckim jeżdżą ludzie, którzy w swoim CV mają pozycję „służba w WSI”. Jeżdżą, bo są dobrzy. Nawet jeden z bliskich współpracowników ministra Antoniego Macierewicza, do dzisiaj związany z wojskowymi służbami, ma wśród swoich doradców ludzi, którzy przewinęli się przez WSI.
Wojskowe Służby Informacyjne mają fatalną opinię. Mimo że służyło tam bardzo wielu funkcjonariuszy wywodzących się ze służb PRL, z perspektywy czasu wydaje się, że była to służba jak wiele innych w III RP. Ktoś w niej kombinował, inny był dobrym rzemieślnikiem, jeszcze ktoś karierowiczem. I o ile ci najważniejsi i mający najwięcej za uszami już dawno przeszli na emeryturę, to wielu ważnych dziś wojskowych właśnie tam zaczynało kariery, które z powodzeniem kontynuuje pod rządami PiS. Chyba pora, by obóz rządzący wprost przyznał, że mit WSI umarł. Ten fantom już nie przeraża.