Na Litwie w najbliższą niedzielę razem z wyborami prezydenckimi odbędą się dwa referenda: w sprawie ustanowienia podwójnego obywatelstwa i zmniejszenia liczby posłów ze 141 do 121. Oba plebiscyty wywołują emocje, ale ich wyniki prawdopodobnie nie będą wiążące.

„Kwestia ustanowienia podwójnego obywatelstwa to kwestia przyszłości Litwy” - uważa przewodnicząca Wspólnoty Litwinów Świata Dalia Henke. Zachęcając do aktywnego udziału w głosowaniu przypomina, że ta sprawa „dotyczy praktycznie każdej rodziny”.

Tymczasem grupa sygnatariuszy Aktu Niepodległości Litwy z 1990 roku zaapelowała w tym tygodniu o zignorowanie tego referendum, gdyż „zostało ono przygotowane w pośpiechu, bez należytej oceny skutków prawnych, politycznych, gospodarczych i społecznych”.

Obecnie podwójne obywatelstwo na Litwie mogą mieć tylko te osoby, które opuściły kraj przed odzyskaniem niepodległości w 1990 roku oraz ich potomkowie. Takie prawo nie przysługuje tym, którzy wyjechali z Litwy po 11 marca 1990 roku.

Dane statystyczne dotyczące najnowszej emigracji są niepokojące. W jej wyniku liczba mieszkańców kraju w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat zmniejszyła się o około milion mieszkańców i obecnie liczy niecałe 3 mln.

Reklama

Zwolennicy podwójnego obywatelstwa twierdzą, że we współczesnym zglobalizowanym świecie jest to konieczność, jeśli Litwa chce utrzymać więź z emigrantami. Krytycy natomiast są zdania, że obywatel może być lojalny tylko wobec jednego państwa. Obawiają się też, że o podwójne obywatelstwo mogą się ubiegać przedstawiciele mniejszości narodowych, co może być wykorzystane przez Rosję.

Dużo emocji wywołuje też referendum o zmniejszeniu liczby posłów na Sejm Litwy. Z taką propozycją wystąpił rządzący Litewski Związek Rolników i Zielonych (LVZS), który przekonuje, że na skutek zmniejszenia się liczby mieszkańców kraju należy zmniejszyć liczbę ich reprezentantów w parlamencie i tym samym zmniejszyć wydatki budżetowe.

„To są tanie, populistyczne zagrania rządzących” - twierdzą politycy partii opozycyjnych. Wskazują, że LVZS, demonstrując rzekomą walkę z rozbudowanym aparatem władzy, po prostu mobilizuje swój elektorat w wyborach prezydenckich i w zbliżających się wyborach do PE oraz próbuje przeciągnąć na swoją stronę wyborców niezdecydowanych.

Emocje towarzyszące plebiscytom studzą eksperci, wskazując, że są one raczej skazane na niepowodzenie. Zgodnie z litewską konstytucją referendum jest wiążące, gdy pozytywnej odpowiedzi na pytanie zmieniające prawo udzieli ponad połowa uprawnionych do głosowania, czyli ok. 1,2 mln osób.

Wileński Instytut Analizy Politycznej przypomina, że dotychczas w kraju nie udało się żadne z inicjowanych referendów z wyjątkiem referendum z 2003 roku w sprawie przystąpienia Litwy do Unii Europejskiej. Wówczas trwało ono dwa dni – 11 i 12 maja. Wzięło w nim udział 65 proc. uprawnionych do głosowania, a za akcesją głosowało 91 proc.

Szacuje się, że w najbliższą niedzielę w wyborach prezydenckich i dwóch referendach udział weźmie maksymalnie około 60 proc. uprawnionych. By wyniki referendum były wiążące, prawie wszyscy uczestniczący powinni głosować na „tak”, co jest bardzo mało prawdopodobne.

>>> Czytaj też: RPA: Bezrobocie, korupcja i brak reform. Mimo to ACN nadal wygrywa w wyborach