Osiem krajów UE proponuje, by 25 proc. pieniędzy ze wspólnotowego budżetu przeznaczyć na walkę ze skutkami globalnego ocieplenia. Oznaczałoby to nakierowanie unijnych inwestycji na realizowanie celów klimatycznych już w kolejnej siedmiolatce po 2020 r.
Polska też musiałaby przeznaczać co czwarte euro otrzymane z Brukseli na zielone projekty. Co na to rząd? Więcej pieniędzy na klimat to mniej na inne polityki. Władze w Warszawie uważają, że postawienie tak dużego nacisku na politykę klimatyczną nie odpowiada naszym potrzebom inwestycyjnym. Jak słyszymy od osoby znającej kulisy negocjacji budżetowych, zielona rewolucja jest jednym z priorytetów niektórych krajów starej Europy, bo na tym etapie rozwoju mogą one sobie na nią pozwolić. – U nas też jest taka potrzeba, ale mamy też wiele innych, ważniejszych. Wciąż doganiamy kraje zachodnie – uważa nasz rozmówca. Co więcej, zawężenie priorytetów inwestycyjnych na poziomie europejskim związałoby beneficjentom ręce, bo już nie rząd i władze regionalne decydowałyby o naszych potrzebach, lecz Bruksela.
Propozycja zwiększenia wydatków na walkę ze zmianami klimatu nie jest nowa, ale w zeszłym tygodniu impetu nadały jej Francja, Belgia, Holandia, Luksemburg, Dania, Szwecja, Hiszpania i Portugalia. Tuż przed szczytem unijnych liderów w Sybinie podpisały się pod dokumentem proponującym zieloną rewolucję w unijnym budżecie. Wśród sygnatariuszy wielkim nieobecnym są Niemcy. Teraz Berlin jest stawiany w jednym szeregu z krajami środkowoeuropejskimi jako hamulcowy zielonej rewolucji. Niemiecka kanclerz Angela Merkel zadeklarowała, że popiera ambitną politykę klimatyczną i jest entuzjastką pomysłu, by jedna czwarta unijnego budżetu była przeznaczana na cele z tym związane. Ale powinno to być realizowane przez „koalicję chętnych”, a nie całą UE. Pytana o możliwość osiągnięcia do połowy wieku neutralności emisyjnej powiedziała, że nie jest w stanie podpisać się pod tym celem. W koalicyjnym rządzie niemieckim pomiędzy CDU a SPD nie ma bowiem porozumienia w tej sprawie.
Reklama
Jednak zmiany podziału unijnych środków mogą być dla Polski szansą. Już teraz jest jasne, że nie spełnimy unijnego celu udziału odnawialnych źródeł energii (OZE) w naszym miksie energetycznym. Miał wynieść 15 proc. Sukcesem będzie 14 proc. Nie dostaniemy za to kary, ale braki do poziomu zobowiązania trzeba dokupić. Może to kosztować nawet 8 mld zł. Cel, jaki sobie stawiamy na 2030 r., to 21 proc. A na to też potrzeba pieniędzy, zwłaszcza w takim kraju jak Polska, gdzie nadal prawie 80 proc. energii elektrycznej produkuje się z węgla kamiennego i brunatnego.
– Dodatkowe fundusze unijne mogłyby wesprzeć dalszą dywersyfikację miksu energetycznego w kierunku OZE w połączeniu z tym, na czym nam bardzo zależy, czyli rozwoju przemysłu OZE, innowacyjnych gałęzi gospodarki, które doprowadziłyby z jednej strony do stworzenia nowych mocy zeroemisyjnych, a z drugiej – wzmocniłyby naszą gospodarkę, innowacje i rozwój nowoczesnych technologii. A zaletą tego byłyby oczywiście nowe miejsca pracy i większe wpływy budżetowe – mówi DGP Paweł Przybylski, prezes Siemens Gamesa, producenta m.in. turbin do wiatraków.
Minister energii Krzysztof Tchórzewski powiedział jednak wczoraj w Katowicach na Europejskim Kongresie Gospodarczym, że transformacja energetyki powinna być ewolucyjna i zachodzić w tempie zapewniającym bezpieczeństwo państwa.
– Dla energetyki wyzwaniem jest ambitna polityka klimatyczno-energetyczna UE do 2030 r. i wizja neutralnej dla klimatu gospodarki unijnej do 2050 r. Dla polskiego rządu kluczowa jest sprawiedliwa i mądra realizacja idei unii energetycznej. Zmiany w sektorze energetycznym są nieuniknione, a Polska chce być aktywnym uczestnikiem zrównoważonej i sprawiedliwej transformacji – mówił Tchórzewski. Ale jego zastępca wiceminister Grzegorz Tobiszowski przyznał już, że nie ulega wątpliwości, iż OZE w Polsce muszą przyspieszyć. – Jak ktoś nosi zielony garnitur, a ktoś czarny, to nie znaczy, że jesteśmy po przeciwnej stronie. Gdybyśmy dwa lata temu powiedzieli w Katowicach o OZE, byłoby duszno. A dziś klimat na inwestycje jest – przekonywał.

Angela Merkel uważa, że zmiana nie powinna być udziałem całej UE

Zdaniem Krzysztofa Bolesty, wiceszefa Fundacji Promocji Pojazdów Elektrycznych, polskiej energetyce potrzebna jest rewolucja. – Takie dodatkowe środki na rozwój zielonej energii to niepowtarzalna szansa dla naszego kraju i tak naprawdę ostatni moment, by na taką skalę z tego skorzystać. W przyszłej perspektywie bud żetowej na pewno będziemy mogli dostać mniej, bo się rozwijamy i rośnie PKB. Musimy wykorzystać szansę, ale patrzę na to dość sceptycznie. Ani w projekcie Polityki Energetycznej Polski do 2040 r., ani w projekcie programu klimatyczno-energetycznego, ani w projekcie Polityki Ekologicznej Państwa nie ma mocnego akcentu politycznego na OZE. I to jest słabe – powiedział w rozmowie z DGP.
25 proc. unijnego budżetu na klimat nie jest jednak propozycją aż tak rewolucyjną, jak może się wydawać na pierwszy rzut oka. Już w tej perspektywie bud żetowej zapisano, że jedna piąta środków europejskich na lata 2014–2020 ma być wydatkowana zgodnie z celami klimatycznymi Wspólnoty. Niewiele jednak z tego wynika, ponieważ kryteria przyznawania pieniędzy są nieostre i Bruksela nie ma narzędzi, by sprawdzić, w jaki sposób projekty zaliczone do tych odpowiadających celom polityki klimatycznej realnie wpłynęły na walkę z globalnym ociepleniem. Zielona rewolucja w budżecie wymagałaby również wyśrubowania wymogów i nowych definicji.