To, że obecna ekipa rządząca nie ma szacunku dla prawa, nie jest żadną nowością. To, że przy okazji nie ma również szacunku dla samej siebie, może jednak zaskakiwać. Bo przyjmowanie chybcikiem, na kolanie, bez większej refleksji największej reformy kodeksu karnego ostatnich lat, byle tylko uszczknąć parę punktów procentowych w sondażach, sprawia, że polityków rządzących nie sposób już traktować poważnie.
Gdy było wiadomo, że tekę ministra sprawiedliwości obejmie Zbigniew Ziobro, dla wszystkich stało się jasne, że kodeks karny zostanie zaostrzony. Nie bez przyczyny media lubują się w nazywaniu polityka Solidarnej Polski szeryfem. Jego konserwatywne podejście do filozofii karania nie zmienia się od lat. Mamy ministra sprawiedliwości, który – podejrzewam, że zupełnie szczerze – jest wrażliwy na ludzką krzywdę i popiera bezwzględne kierowanie sprawców na wieloletni pobyt w więzieniu.
Z tej perspektywy dość radykalne (choć nie jak na standardy ministra Ziobry) zaostrzenie prawa karnego, które nasi światli posłowie przepychają przez Sejm szybciej, niż Kubica jest w stanie pokonać jedno okrążenie, nie stanowi oczywiście zaskoczenia. Tryb pracy Sejmu nad projektem – też nie. W tej kadencji dobra zmiana pokazała nieraz, że w kategorii przepychania ustaw na czas bije już własne rekordy. W chwili kiedy piszę te słowa, projekt jest po pierwszym czytaniu. Kiedy gazeta zostanie zesłana do drukarni, ustawa najprawdopodobniej będzie już uchwalona.
Obawiam się tylko, że znaczna część opinii publicznej może nie mieć zielonego pojęcia, co w zasadzie zostało przyjęte. Bo PiS wykreował taki oto obraz, że nową ustawą nasz dzielny rząd reaguje na perfidny problem pedofilii, którego, jak wiadomo, do ubiegłej soboty w Polsce najwyraźniej nie było. Tymczasem – nie. To nie jest tylko ustawa zaostrzająca kary za molestowanie czy gwałcenie dzieci. To jest ustawa, która zaostrza sankcje en masse za bardzo dużą liczbę różnych przestępstw. I to w sytuacji, gdy podstawy do takiego ruchu – w postaci np. zwiększającej się drastycznie przestępczości – absolutnie nie ma.
Reklama