Aby przyciągnąć wyborców, wszystkie partie zapowiadają zmiany w Unii, z których wiele będzie niemożliwych do przeprowadzenia, z powodów traktatowych lub sprzeciwu innych krajów członkowskich.

Choć, jak wskazują najnowsze sondaże wykonane na zamówienie prasy regionalnej, wyborami „interesuje się” 57 proc. ankietowanych, a nie obchodzą one „w ogóle” tylko 41 proc., to frekwencja będzie zapewne niższa niż 50 proc. A to dlatego, że niektórzy umyślnie bojkotują te wybory, inni zaś nie są pewni, czy nie lepiej tego dnia „pojechać na ryby” – jak często określa się nad Sekwaną absencję wyborczą.

Jak zauważył, omawiając wyniki ankiety, Gael Sliman, dyrektor instytutu Odoxa, „nie wydaje się, by »kryzys żółtych kamizelek+ spowodował zwiększenie upolitycznienia Francuzów. Nie bardziej niż napięcie, jakie pod koniec kampanii spowodowały »zawody« między Zjednoczeniem Narodowym (RN) a rządzącą LREM”.

Według sondaży najbardziej chętni do głosowania są emeryci. 72 proc. z nich zapowiada, że pójdzie na wybory. Natomiast nie zamierza iść do urn 70 proc. osób w grupie wiekowej 18-34.

Reklama

Część komentatorów twierdzi, że wybory do PE wydają się młodzieży głosowaniem zbyt mało decydującym, by w nim uczestniczyć. Inni upatrują jednak przyczyny absencji w rozczarowaniu do polityki i polityków, a nawet do demokracji.

Debatujący na falach radia France Info, powołując się na inne badania, ubolewali nad tym, że francuska młodzież, przekonana o niesprawności obecnego systemu, gotowa jest zaakceptować reżym autorytarny, a nawet dyktaturę wojskową.

Wolne zawody i przedsiębiorcy to warstwy, w których najmocniej zakorzenione jest pojęcie demokratycznego obowiązku obywatelskiego, jakim jest udział w wyborach. Najmniej do tego obowiązku poczuwają się robotnicy i nisko postawieni w hierarchii pracownicy, z których ponad połowa całkiem nie interesuje się niedzielnymi eurowyborami. A ci, którzy pójdą na wybory, w ogromnej większości głosować będą na RN i skrajnie lewicową Francję Nieujarzmioną – zapowiadają sondaże.

Obserwatorzy zauważają, że w programach wszystkich partii znajdują się propozycje nierealne, sprzeczne między sobą lub odrzucone niedawno przez instancje europejskie.

Prawie wszystkie francuskie partie zapowiadają europejskie opodatkowanie gigantów internetu, takich jak Google i Amazon. Taką francuską propozycję dla Unii odrzuciły już Irlandia, Dania, Szwecja i Finlandia, i nic nie wskazuje, by zamierzały zmienić zdanie.

Socjaliści proponują europejski system opodatkowywania przedsiębiorstw. Pomysł taki powstał w Komisji Europejskiej, ale został zarzucony z powodu sprzeciwu państw członkowskich.

Uczestnicy dyskusji w BFMTV zauważyli, że prezydencka LREM ma w swym europejskim programie zakazanie w 2021 r. używanego w herbicydach i podejrzewanego o rakotwórczość glifosatu. Problem w tym, że prezydent Emmanuel Macron uznał wcześniej, że w tym terminie nie da się go wycofać we Francji.

Politolodzy wskazują na „demagogiczne”, jak je określają, propozycje RN. Ta partia w programie europejskim umieściła zamknięcie radykalnych meczetów i wydalenie cudzoziemskich islamistów, a są to decyzje będące w wyłącznej kompetencji państw.

Socjaliści zapowiadają wprowadzenie europejskiego podatku od wielkich fortun. Podatek ten zniesiony został we Francji przez rząd, gdyż o takich sprawach decydują właśnie rządy. Nie zważając na to, LREM proponuje w programie wyborczym nie tylko europejską, ale światową normę podatkową.

Wszystkie niemal partie francuskie zapowiadają obostrzenie zasad zatrudniania „pracowników delegowanych” – obywateli państw UE, pracujących czasowo w innych krajach Unii. LREM chciałaby podwyższyć wielokrotnie składki, jakie płacić mają pracodawcy w przypadku zatrudniania pracowników delegowanych, a RN Marine Le Pen głosi, że zakaże tej, jak twierdzi, „nielojalnej konkurencji”.

Wypowiadający się na łamach prasy ekonomicznej przedsiębiorcy skarżą się, że już wprowadzone utrudnienia, powodując brak wykwalifikowanych sił, nie pozwalają im na skuteczną pracę.

>>> Czytaj też: Korupcja, amnestia i referendum. Rumuni idą do urn