20,5 proc. dla niemieckich Zielonych w wyborach do PE nie jest zaskoczeniem. Zaskakujące było raczej to, że od lat z trudem przekraczali próg 10 proc., mimo że od momentu powstania w 1980 roku mieli duży wpływ na zmianę stylu życia i myślenia Niemców.

Przeniknięcie do powszechnej świadomości tematów związanych z zanieczyszczeniem środowiska, zagrożeniem wynikającym z wykorzystania energetyki jądrowej, odpowiedzialnością za (zwłaszcza egzotyczne) kraje biedniejsze czy takimi codziennymi praktykami, jak sortowanie śmieci, świadome wybory konsumenckie i przesiadanie się z samochodów na rowery, budowa ścieżek rowerowych, to zasługa Zielonych.

Bardzo długo partia zrażała jednak potencjalnych wyborców zbytnim radykalizmem, oderwaniem od niemieckich realiów, wewnętrznymi walkami i nieustającą krytyką elektoratu, który nie dostrzega, że ugrupowanie ma przecież rację. Zwrot nastąpił w ubiegłe wakacje. Zmiana na stanowisku przewodniczących zbiegła się z rekordowo gorącym latem i suszą. Narracja na temat katastrofy klimatycznej nabrała prawdopodobieństwa.

Nowe szefostwo - Robert Habeck i Annalena Baerbock - ostatecznie skończyło z mentorskim tonem pod adresem wyborców i jawną pogardą dla patriotyzmu. Zastąpili to koncyliacyjnością i afirmacją, chwaląc Niemców za osiągnięcia w ochronie klimatu i tłumacząc, że nie może ona odbywać się kosztem najbiedniejszych. Partyjni jastrzębie, jak Anton Hofreiter (współprzewodniczący frakcji w Bundestagu) czy Juergen Trittin, grzmiący o konieczności reedukacji społeczeństwa, zostali zmarginalizowani. Habeckowi i Baerbock w krótkim czasie udało się przekonać wyborców, że to właśnie ta partia realizuje ich potrzeby.

Reklama

Na początku października ub. roku Zieloni wyprzedzili w sondażu Infratest dimap socjaldemokratów i nie oddali już drugiego miejsca aż do głosowania do PE.

"Odbieramy wynik wyborczy jako zadanie, żeby wreszcie podjąć prawdziwe działania w sprawie ochrony klimatu" - mówiła czołowa kandydatka Zielonych Ska Keller. Inny kandydat partii Sven Giegold oznajmił z kolei, że głos obrońców klimatu będzie wreszcie słyszany nie tylko na ulicy, ale również w Parlamencie Europejskim.

Nie jest tak, że Niemcy dotychczas pozostawały bezczynne, jeśli chodzi o działania uznawane za zbawienne dla klimatu. To urzędująca kanclerz Angela Merkel zdecydowała się w 2011 roku po katastrofie elektrowni atomowej w Fukushimie na wyjście z atomu, transformację energetyczną, a w 2019 roku na rezygnację z węgla. Nieprzypadkowo Merkel nosi zaszczytny w RFN przydomek "Klimakanzlerin" - klimatyczna kanclerz.

Niemniej wynik Zielonych zmusza pozostałe partie do reakcji. Już teraz wiadomo, że nie będzie ona konfrontacyjna. CDU/CSU i SPD będą próbowały dostosować swój program do oczekiwań elektoratu - zwłaszcza młodego. Z badań przeprowadzonych przez instytut YouGov wynika, że dla 51 proc. Niemców w wieku 18-24 lat najważniejszym problem w skali europejskiej jest właśnie ochrona klimatu. Ten temat był także najważniejszy dla ogółu głosujących w wyborach do PE przy podejmowaniu decyzji wyborczej. Zadeklarowało tak 48 proc. badanych.

Po ogłoszeniu wyników szefowa CDU Annegret Kramp-Karrenbauer przyznała, że chadecy nie potrafili zaoferować wyborcom odpowiedzi na pytania, które były dla nich ważne, szczególnie w dziedzinie ochrony klimatu.

Z kolei przewodnicząca SPD Andrea Nahles oznajmiła, że przyjmuje wyzwanie, jakim jest wynik Zielonych, i zapowiedziała poświęcenie większej uwagi klimatowi.

Konkretnie realizacja tych zapowiedzi będzie najprawdopodobniej polegała na twórczym rozwijaniu wyborczych postulatów Zielonych i podnoszeniu ich na forum federalnym, ale także europejskim. Nie powinno zatem dziwić, jeśli w nadchodzących miesiącach w unijnej debacie publicznej pojawią się pomysły ogólnoeuropejskiego wyjścia z węgla, opodatkowania emisji CO2, większego opodatkowania linii lotniczych i dotowania kolei czy przejścia w samochodach na silniki elektryczne.

Nie ma najmniejszego znaczenia, że względny sukces Zielonych w Niemczech jest wyjątkiem w skali europejskiej. Ani to, że kraje Południa i Wschodu UE mają pilniejsze problemy niż ceny biletów lotniczych, które według Zielonych są za niskie. Polityka Niemiec jest determinowana w przeważającym stopniu przez politykę wewnętrzną. Ze względu na federalny charakter państwa w RFN co roku na poziomie landów odbywają się wybory, a w związku z tym wciąż trwa kampania wyborcza. Politycy na szczeblu federalnym nie mogą ani na chwilę zaniedbać zabiegania o poparcie, bo ich ugrupowanie zostanie za to natychmiast ukarane.

Jak bardzo ważną kwestią będzie ochrona klimatu w najbliższym czasie, pokazuje sytuacja w jednej z berlińskich szkół. Część jej uczniów uczestniczących co piątek w demonstracjach zapoczątkowanych przez szwedzką aktywistkę Gretę Thunberg - "Fridays for Future" - została powiadomiona, że mogą nie dostać promocji do następnej klasy ze względu na zbyt dużą liczbę nieobecności. Jak można było się spodziewać, "wagary" w obecnej sytuacji stały się kwestią polityczną.

"Nie wolno szantażować dzieci. Szkoła powinna zaproponować uczniom lekcje zastępcze. Nie może tak być, że idealizm i polityczny protest prowadzą do pozostania w tej samej klasie. Podejście kierownictwa szkoły to hipokryzja" - napisał w czwartek na Twitterze wpływowy poseł SPD Karl Lauterbach.

W odpowiedzi na to rzecznik frakcji Alternatywy dla Niemiec (AfD) w Bundestagu Christian Lueth zadrwił: "Naturalnie! W takim razie jako uczeń w poniedziałek pójdę demonstrować w obronie zwierząt, w środę za równouprawnieniem, a w piątek w obronie klimatu. I żeby nie zostać w tej samej klasie, poproszę o zajęcia zastępcze w niedzielę. Mówienie o szantażu to absurd, Panie Lauterbach."

Takie głosy nawet w AfD, która w kampanii broniła niemieckiego przemysłu motoryzacyjnego i silników Diesla, mogą wkrótce należeć do przeszłości. Po wyborach część działaczy Młodej Alternatywy - partyjnej młodzieżówki - domaga się zdecydowanego zwrotu w polityce ugrupowania i zaprzestania stosowania "kłamstwa klimatycznego".

>>> Czytaj też: W Niemczech gwałtownie rosną stawki czynszów. Szykuje się konfiskata mieszkań?