Technologiczna zimna wojna wkrótce rozprzestrzeni się, co zmusi przywódców do podjęcia trudnych decyzji.

Napisałem w zeszłym tygodniu, że cyfrowa żelazna kurtyna została zasłonięta, gdy prezydent Donald Trump doprowadził do izolacji Huawei Technologies Co. W ciągu tygodnia globalne korporacje zostały zmuszone do pójścia jego śladem.

Należące do Alphabetu Google zapowiedziało, że ograniczy współpracę z Huawei w kilku obszarach, ograniczając mu między innymi dostęp do systemu operacyjnego Android. Od tego momentu telekomunikacyjne firmy z Japonii, Wielkiej Brytanii i Tajwanu wstrzymały zamówienia na najnowsze urządzenia Huaweia. Microsoft wycofał produkty chińskiej firmy z katalogu Azure Stack, podczas gdy brytyjskie ARM Holdings należący obecnie do Softbank Group, zapowiedziało że dostosuje się do nakazu zaprzestania dostarczania do Chin części własności intelektualnej wykorzystywanej do budowy półprzewodników.

Firmy te dostosowały się do dyrektywy jednego zagranicznego kraju. Z ich perspektywy nie było wiele miejsca na prawne albo praktyczne wymigiwanie się od nałożenia sankcji (jeśli telefon nie może poprawnie obsługiwać Androida, to jest problem).

Reklama

Gdy upadnie cyfrowa żelazna kurtyna, pomiędzy państwami wytworzy się prawdopodobnie wolno zachodzący, ale wyraźny podział. Powstanie wzajemnie wykluczających się technologicznie obszarów nie oznacza, że łańcuchy dostaw obu z nich będą odzwierciedlały się na różnych kontynentach. Oznacza to raczej, że dla krajów na całym świecie biznesowe i inwestycyjne decyzje nabiorą politycznego charakteru.

Amerykańska technologia ciągle jest najlepsza na świecie i przez pewien czas tak pozostanie. Jednak Chiny angażowały się w przeszłości w pomaganie rozwijającym się krajom, jak robiły kiedyś USA. Będą one prawdopodobnie kontynuowały tam budowę lub subsydiowanie stacjonarnych i komórkowych sieci. Za wykonanie będą odpowiadały Huawei i ZTE Corp., ale inwestycje będą finansowane bezpośrednio lub pośrednio przez Pekin.

Nie chodzi tylko o sieci wysokich technologii. Liczne rozwijające się państwa chcą szybkich kolejowych linii, wydajnych portów i lotnisk oraz energooszczędnych pojazdów elektrycznych, które nie emitują dużej ilości zanieczyszczeń. Wszystko to mogą zapewnić im USA albo ich sojusznicy. Podobnie jak Chiny, które mają dodatkowo potrzebne do tego polityczne i fiskalne aktywa. Ich zaangażowanie materializuje się już w postaci inicjatywy Nowego Jedwabnego Szlaku.

Jeśli jednak którykolwiek z krajów zgodzi się na wdrożenie chińskiej sieci albo infrastruktury, to zostanie odcięty od amerykańskich produktów pod pozorem ochrony tamtejszego bezpieczeństwa narodowego.

Przykładem tej dychotomii są Filipiny i Wietnam.

Filipiny mają historycznie bliskie powiązania z USA. Jednakże prezydent Rodrigo Duarte miota się pomiędzy miłością i nienawiścią wobec Chin, dostrzegając zarówno wrogość Pekinu wobec sąsiadów, jak również ich gotowość do zawierania umów. Podczas prezydentury Duarte oba kraje podpisały kilkanaście porozumień, w tym na budowę przez China Telecom sieci telefonii komórkowej na Filipinach. Stosunek tego kraju wobec Chin podsumował w tym miesiącu sekretarz ds. zagranicznych Teodoro Locsin w wywiadzie dla Bloomberg News: „chińska oferta strategicznego partnerstwa jest nieco atrakcyjniejsza od amerykańskiej”.

Wietnam wydaje się być natomiast naturalnym chińskim sojusznikiem. Jednak asertywne zachowanie Pekinu nie przypadło mu do gustu, natomiast ma stosunkowo ciepłe relacje z USA. Cztery dekady po zakończeniu brutalnej wojny oba narody budują wojskowy sojusz, który ma powstrzymać wzrost chińskiej potęgi. Sprawia to, że Hanoi częściej od Filipin wystrzega się podpisywania z Chinami umów, które doprowadziłyby do utraty przychylności USA. Nie będzie to jednak łatwe, biorąc pod uwagę wielkość chińskich inwestycji.

Tego typu decyzje będą musiały być podejmowane na całym świecie. Nie będą podpisywane w pośpiechu i prawdopodobnie nie będą wyraźnie komunikowane opinii publicznej. Będą dopinane w salach konferencyjnych instytucji, przy gabinetowych stołach i w zagranicznych ambasadach, w których rządowi i nierządowi lobbyści wydepczą dywany.

Polityczni liderzy będą musieli zdecydować, po której stronie cyfrowej kurtyny się znajdą: w drużynie „USA” czy „Chin”. Tak samo jak 70 lat temu, gdy świat był podzielony militarnym murem.

>>> Polecamy: Wojna handlowa USA-Chiny. Wietnam zyskał najwięcej