ikona lupy />
Maria Theiss dr hab. Wydziału Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego. Zajmuje się problematyką społeczeństwa obywatelskiego i kapitału społecznego, tematyką biedy i nierówności. Współautorka książki „Obywatel na zielonej wyspie. Polityka społeczna i obywatelstwo społeczne w Polsce w dobie europejskiego kryzysu ekonomicznego” fot. Materiały prasowe / DGP
W 2017 r. 77 proc. Polaków deklarowało poparcie dla programu 500+, na początku 2019 r. trzy czwarte opowiadało się za rozszerzeniem świadczenia na pierwsze dziecko, niezależnie od dochodu rodziny. W swoich badaniach analizuje pani komentarze internautów dotyczące flagowego programu PiS. Kto według nich zasługuje na 500+?
W polskim społeczeństwie nie ma jednego dominującego przekonania na ten temat. Trudno też w prosty sposób przełożyć wyniki sondaży na opinie obywateli, ale sądzę, że bardzo duża część osób jednoznacznie popierających program 500+ należy do kategorii, którą nazwałam „zwykłymi ludźmi, żyjącymi w ciągłym poczuciu zagrożenia”. Muszę zaznaczyć, że to określenie wynika z przyjętej przeze mnie metodologii badania. Jego przedmiotem był dyskurs publiczny wokół programu 500+ na internetowych forach gazet – najczęściej komentowane posty na ten temat. Moim celem było ustalenie wzorców pisania o odbiorcach 500+ – m.in. to, czy postrzega się ich jako zasługujących na świadczenie, jak się to uzasadnia, kto z kim w tej dyskusji buduje koalicję, a wobec kogo się dystansuje. Ta analiza doprowadziła mnie do wniosku, że beneficjenci programu będący autorami bodaj największej liczby komentarzy w internecie traktują świadczenie jako cenną zdobycz socjalną, ale ciągle obawiają się jego utraty lub czują, że muszą dowodzić, iż mają do niego uprawnienia.
Reklama
W jaki sposób ci ludzie tłumaczą sobie prawo do 500+?
Większość z nich podpisałoby się pod stanowiskiem uniwersalistycznym, że świadczenia społeczne po prostu się im należą jako obywatelom państwa. Uważają też, że zasługują na nie dlatego, że mają ciężko, mało zarabiają, a skoro państwo już się zdecydowało przyznać im wsparcie, to staje się ono pewnego rodzaju prawem nabytym. Rząd powinien więc sumiennie wywiązywać się z obietnicy wypłacania świadczenia. Zaskoczyło mnie natomiast, że ta grupa internautów nieustannie wyraża w komentarzach internetowych poczucie zagrożenia.
Czego dotyczy ten lęk?
Ludzie boją się, że lada chwila będą uznani za tych, którzy już nie zasługują na pomoc i nagle utracą do niej prawo. Lęk ten jest wzmacniany przez medialne i polityczne spekulacje, że niebawem zabraknie pieniędzy na realizację programu i prędzej czy później ktoś zacznie przy nim majstrować. Istnieje też stanowisko, zgodnie z którym wsparcie z programu „Rodzina 500 plus” powinno być obwarowane pewnymi warunkami.
Jakimi?
Głównie związanymi z wykonywaniem pracy. Przekonanie, że powinien istnieć związek między świadczeniami socjalnymi a szeroko rozumianym wkładem obywateli, jest w Polsce bardzo silne. Można w tym sposobie myślenia doszukiwać się echa koncepcji niemieckiego państwa opiekuńczego opartego na systemie ubezpieczeniowym. Płacę składkę, więc w zamian coś mi się należy. Wybrzmiewa w tym kontekście etyka pracy wysoko ceniona przez klasę średnią. Co ciekawe, praca nie polega już tylko na płaceniu podatków, można do tej kategorii zaliczyć również urodzenie dużej liczby dzieci i ich wychowywanie.
Co wiemy o roli, jaką w dyskusjach o 500+ pełnią dzieci?
Wątek ten zajmuje ważne miejsce w występujących na internetowych forach narracjach o zasługiwaniu na wsparcie z programu. Dominują egalitarne opinie, według których pieniądze należą się wszystkim dzieciom. Podczas pracy badawczej moją uwagę przykuły reakcje na artykuł o jednej z milionerek, która deklarowała, że pobiera świadczenie dla swoich dzieci. Spodziewałam się raczej komentarzy w stylu „no nie, ale tacy ludzie nie powinni wyciągać ręki po pieniądze z 500+”. Tymczasem w opinii większości internautów, skoro państwo zadeklarowało wsparcie dla dzieci, to powinno je otrzymać także potomstwo milionerki. W tym kontekście nie liczy się status społeczny, ekonomiczny czy styl życia rodziców. Państwo absolutnie nie powinno określać jakichś kryteriów. Pomysły polityków dotyczące dodatkowych wymogów spotykały się z ogromną krytyką i zarzutami o stygmatyzowanie i społeczną segregację dzieci. Są one ważne także w drugiej zidentyfikowanej przeze mnie narracji. Obok tej dotyczącej „ludzi żyjących w poczuciu ciągłego zagrożenia” można mówić o „upodmiotowionych rodzinach wyciągniętych z biedy”. Zakłada się tu, że wielodzietna rodzina jest nośnikiem tradycyjnych wartości, a „inwestycja w dzieci jest inwestycją w Polskę”.©℗