W środę Polska sprowadzała z sześciu państw niemal 2,7 GW mocy elektrycznej – najwięcej w historii. Pokryliśmy w ten sposób jedną dziesiątą rekordowego zapotrzebowania odbiorców. To nie wystarczyło, aby uchronić rynek przed skokiem cen prądu do niemal 1500 zł/MWh, ale bez współpracy z sąsiadami rezerwa mocy spadłaby poniżej bezpiecznego minimum.

Według danych operacyjnych Polskich Sieci Elektroenergetycznych chwilowe zapotrzebowanie na moc w Polsce skoczyło w środę, 26 czerwca 2019 roku, do nienotowanego nigdy latem poziomu. Chwilę po 13:13 zapotrzebowanie odbiorców przekroczyło 24,2 GW (15-minutowe zapotrzebowanie, monitorowane oficjalnie przez PSE, osiągnęło także rekordowe 24,14 GW).

Chociaż łączna moc zainstalowana polskich elektrowni przekracza 44,6 GW, z czego 34,6 GW w blokach wykorzystujących węgiel i gaz, to pokrycie o niemal połowę niższego zapotrzebowania odbiorców okazało się wyzwaniem. Ubytki mocy w największych blokach węglowych w Polsce wyniosły w środę niemal 9 GW (25 proc.), z czego prawie 3 GW w wyniku awarii.

>>> Czytaj też: MON chce mieć większą kontrolę nad morskimi farmami wiatrowymi

Ze względu na zalegający nad Polską upalny bezwietrzny wyż, słabo kręciły się turbiny wiatrowe. Na 5,9 GW mocy zainstalowanej, pracowało jedynie 0,7 GW (12 proc.). Z powodu trwającej suszy niewiele energii dostarczają także elektrownie wodne. Na niemal 1 GW mocy zainstalowanej podczas środowego szczytu zapotrzebowania pracowało niewiele ponad 0,3 GW hydroelektrowni (35 proc.).

Reklama

Polska wsparła się natomiast najwyższym w historii importem energii od sąsiadów. W chwili szczytowego zapotrzebowania z sześciu państw, z którymi jesteśmy połączeni, trafiało do nas niemal 2,7 GW mocy. Z tego 0,4 GW we współpracy z operatorami z Niemiec, Czech i Słowacji w ramach tzw. międzyoperatorskiej wymiany międzysystemowej. To rodzaj interwencyjnego importu, poza transakcjami rynkowymi, który zmniejsza problem tzw. przepływów kołowych energii z Niemiec przez nasz kraj.

Jednak nawet wysoki import energii nie uchronił nas przed skokowym wzrostem cen na Rynku Bilansującym (RB). Tam rozliczana jest energia, której ktoś wyprodukował/kupił za dużo lub za mało w stosunku do tego, co wcześniej zakontraktował na podstawowym rynku (giełdowym bądź w kontraktach dwustronnych). O godzinie 11:00 ceny na RB osiągnęły dawno niewidziany poziom 1499,99 zł/MWh. Jeżeli ktoś zakontraktował w tej godzinie za mało prądu, ten błąd słono go kosztował, bo brakujące megawatogodziny będzie musiał rozliczyć po tej właśnie cenie. Tak wysoki poziom to efekt wykorzystania niemal wszystkich dostępnych na rynku źródeł energii. O godzinie 11:00 rezerwa mocy ponad zapotrzebowanie odbiorców stopniała do zaledwie 0,5 GW (2 proc. szczytowego zapotrzebowania).

Czy oznacza to że tylko 2 proc. dzieliły nas od katastrofy? O tym w dalszej części artykułu na portalu WysokieNapiecie.pl

Autor: Bartłomiej Derski, WysokieNapiecie.pl