Ostatni konflikt pomiędzy USA a Iranem ukazuje ważny paradoks: administracja Donalda Trumpa osłabiając Amerykę, jednocześnie pokazuje jej siłę.

Z jednej strony kryzys w Iranie przypomniał światu, jak wiele władzy posiadają USA. Wielkie globalne wpływy Ameryki nie biorą się tylko z jej możliwości materialnych, ale także z pozycji USA w najważniejszych światowych sieciach – globalnego systemu finansowego i handlowego oraz sieci w sojuszach bezpieczeństwa.

Prezydent Donald Trump przez długi czas był przekonany, że USA stały się nieudolne, ponieważ kraj ten był w zbyt małym stopniu zdecydowany, zaś poprzednicy Trumpa krępowali się wykorzystywać kluczową pozycję Waszyngtonu. Dlatego jednym z głównych pomysłów obecnego lokatora Białego Domu było zdecydowane stawienie czoła – zarówno wrogom, jak i sojusznikom.

Administracja Trumpa posłużyła się groźbą porzucenia, aby zmusić sojuszników do zwiększenia wydatków na obronność. Waszyngton wykorzystał sankcje handlowe lub ich groźbę, aby uzyskać koncesje gospodarcze od Korei Południowej, Meksyku, Kanady oraz innych krajów. Nałożenie karnych sankcji na Wenezuelę i Koreę Północną ujawniło dominację USA w międzynarodowym systemie finansowym.

Reklama

Dziś obserwujemy kampanię „maksymalnej presji” na Iran. Godne uwagi jest nie to, że sankcje wywierają duży wpływ na irańską gospodarkę, która ledwo załapuje się do pierwszej trzydziestki największych na świecie, ale to, że Waszyngton zmusił różne kraje – zarówno wrogie i sojusznicze – do dostosowania się do polityki, wobec której początkowo oponowały.

Unia Europejska, Chiny oraz inni kluczowi gracze nie popierali izolacji gospodarczej Iranu, nie chcieli usunięcia irańskiej ropy z rynku. Mimo to ich zależność od dolara oraz potrzeba dostępu do amerykańskiego systemu bankowego pozwoliły Waszyngtonowi na konfrontację zagranicznych firm z następującym wyborem – czy chcą robić interesy z Iranem, czy jednak wolą robić interesy z Ameryką. To rodzaj siły i presji, który może dziś stosować tylko USA.

Z drugiej jednak strony, irański kryzys ujawnił inny wymiar amerykańskiej siły w epoce Donalda Trumpa - otóż zdolność do zranienia rywala niekoniecznie oznacza zdolność pokonania go.
Dyplomacja siły wymaga dostosowania wywieranego nacisku do celów, które chce się osiągnąć. Dlatego administracja Trumpa jak dotąd była całkiem efektywna jeśli chodzi o naciski wywierane na sojuszników. Całkiem łatwo jest zmusić Koreę Południową do zwiększenia opłat za przywilej goszczenia amerykańskich wojsk lub skłonienia Meksyku i Kanady do umiarkowanych koncesji handlowych. Ale ekipa Trumpa była już mniej efektywna jeśli chodzi o wrogów, ponieważ obrane przez Waszyngton cele nie są dostosowane do nacisku, które USA wywierają.

Dobrym przykładem jest Wenezuela. Amerykańskie sankcje dodatkowo niszczyły wenezuelską gospodarkę, ale już nie przekonały Nicolasa Maduro do ustąpienia. USA wywierały dużą presję na Koreę Północną w 2017 i na początku 2018 roku, ale nie skłoniło to Kim Dzong Una do rezygnacji ze zbrojeń i rakiet, które gwarantują jego reżimowi przetrwanie.

Podobny problem występuje dziś w relacjach z Iranem. Ekipa Trumpa nawet nie wyjaśniła, co chce osiągnąć – renegocjację porozumienia nuklearnego, zmniejszenie wpływów Iranu na Bliskim Wschodzie czy może zniszczenie reżimu. Jeszcze większe zamieszanie wprowadza fakt, że amerykańscy politycy niedawno twierdzili, że celem Waszyngtonu jest zmuszenie Iranu do przestrzegania warunków umowy nuklearnej, którą wcześniej administracja Trumpa odrzuciła.

Administracji Baracka Obamy udało się wypracować umowę nuklearną poprzez wywieranie silnego, międzynarodowego nacisku przy jednoczesnym komunikowaniu Teheranowi, że chodzi o ograniczone koncesje. Zupełnie inaczej niż w przypadku administracji Trumpa, która zwiększa presję w imię nieokreślonych, ale prawdopodobnie znacznie większych celów. Nie powinno zatem dziwić, że odpowiedzią Teheranu nie było schowanie się, ale ataki na tankowce z ropą i zestrzelenie amerykańskiego drona. W krótkiej perspektywie ta oparta o eskalację napięcia dynamika stwarza ryzyko konfliktu militarnego między USA a Iranem. Z kolei w dłuższej perspektywie polityka Trumpa pokazująca siłę Ameryki może paradoksalnie osłabić USA.

Donald Trump był w stanie w agresywny sposób pokazywać potęgę Ameryki dlatego, że większość krajów świata tolerowała i wspierała Waszyngton w roli centrum globalnego bezpieczeństwa, gospodarki i finansów. Tolerancja ta była zakorzeniona w pewności i przekonaniu, że USA będą wykorzystywały swoje wpływy w odpowiedzialny sposób.

Przekonanie to jednak bardzo szybko słabnie: zachowanie Ameryki w sposób, który przez najbliższych sojuszników USA jest oceniany jako agresywny sprawia, że sojusznicy ci zastanawiają się, czy powinno się obdarzać Waszyngton tak dużym zaufaniem. Efekt? Bliscy partnerzy handlowi USA, tacy jak Meksyk i Kanada, zaczęły zdywersyfikować swój handel, dzięki czemu w przyszłości nie będą już tak zależni od kaprysów supermocarstwa. Z kolei irański kryzys sprawił, że kraje Europy zaczęły pracować nad alternatywnym systemem płatności, który pozwoliłby firmom ze Starego Kontynentu robić interesy z Teheranem. Jak dotąd efekty tych działań są mizerne: rządy państw europejskich mogą udawać, że możliwe jest ominięcie dolara, ale europejskie firmy wiedzą, że tak nie jest. Niemniej te próby antyhegemonicznych działań są ważne, gdyż pokazują, że supermocarstwo, które nadużywa swojej pozycji, może nie cieszyć się tą pozycją w nieskończoność.

>>> Czytaj też: Jeśli głównym wyzwaniem dla USA są Chiny, to skąd tak duże zaangażowanie Ameryki na Bliskim Wschodzie? [OPINIA]