Korzystny dla polskiego rządu wyrok Sądu UE sprawił, że na tapetę wrócił podatek od handlu, który od 2016 r. pozostawał zawieszony. Unijni sędziowie uznali, że Komisja Europejska nie miała racji, twierdząc, że danina będzie niedozwoloną formą pomocy publicznej dla mniejszych sklepów. Może to oznaczać, że od jesieni sieci handlowe, których obroty wynoszą miesięcznie powyżej 17 mln zł, zapłacą 0,8 proc. podatku od nadwyżki. Stawka ta wzrośnie do 1,4 proc., jeśli ich przychody przekroczą 170 mln zł.
Oczywiście przy założeniu, że KE nie odwoła się od wyroku do Trybunału Sprawiedliwości UE, a PiS nie wprowadzi do tego czasu jakichś zmian w pierwotnej wersji daniny. Zwycięstwo przed unijnym sądem to, obiektywnie rzecz biorąc, sukces polskich władz. Pytanie tylko, czy akurat w tej sprawie – parafrazując klasyka – „to, co dobre dla rządu, jest dobre dla Polaków”. O ile zwiększanie obciążeń fiskalnych płaconych przez wielki kapitał jest kierunkiem uzasadnionym, o tyle akurat podatek od handlu może zapłacić nie Lidl czy Biedronka, tylko pan Janusz i pani Grażyna.

Wielcy mogą być spokojni

Podatek przychodowy to najłatwiejsza do przerzucenia na konsumentów danina publicznoprawna. Nie trzeba do tego żadnych skomplikowanych analiz, wystarczy doliczyć stawkę podatkową do ceny produktu. Jeśli tak się stanie, to w rzeczywistości daniny nie zapłaci podatnik, tylko jego klient. Oczywiście w praktyce sprawa nigdy nie wygląda tak prosto. Trzeba wziąć pod uwagę, że konkurenci mogą tego nie uczynić i konsumenci odpłyną do marketu obok. Nie jest więc nigdzie powiedziane, że wszystkie ceny w sieciach handlowych wzrosną zgodnie o ok. 1 proc.
Reklama
Tyle że akurat w polskich warunkach jest to bardzo możliwe. Dominację sklepów wielkopowierzchniowych w sprzedaży detalicznej widać zarówno w twardych danych (w 2017 r. ich udział w sprzedaży FMCG, czyli dóbr podstawowego użytku, wyniósł 57 proc.), jak i gołym okiem. Długie kolejki przy kasach w dyskontach ustawiające się od piątku rano do soboty wieczorem nie wynikają tylko z niższych cen, lecz także z wygody oraz oszczędności czasu, który dla zapracowanego polskiego społeczeństwa miewa większe znaczenie niż jeden złoty w tę czy we w tę. Mając tak silną pozycję, wielkie sieci handlowe będą bardziej skore do wrzucenia podatku w cenę. Większość z nas nawet się nie zorientuje. W końcu wzrost ceny o 1 proc. to nie jest jakiś dramat. Jakby to podsumował inżynier Diatłow z elektrowni w Czarnobylu: „Nie ma tragedii”. Ceny w małych sklepach wciąż będą wyższe, więc podatek od handlu nie sprawi, że zmienimy nasze nawyki zakupowe. Po prostu grzecznie dorzucimy te 1,5–2 mld zł do kasy państwa.
To zresztą schemat charakterystyczny dla wszystkich podatków pośrednich. VAT jest wprost skonstruowany tak, żeby obciążał konsumenta – przedsiębiorcy dostają jego zwrot. Z podatkami dochodowymi, czyli bezpośrednimi, sprawa już taka prosta nie jest. Obciążają one dopiero wynik finansowy, a więc powstający na koniec roku zysk, który dokładnie przewidzieć jest bardzo trudno. Żeby przerzucić wzrost podatku bezpośredniego na klienta, trzeba wziąć pod uwagę dużo większą liczbę czynników. Oczywiście najlepsi księgowi, a tacy pracują w międzynarodowych sieciach handlowych, nie z takimi wyzwaniami sobie radzili, tylko po co im jeszcze ułatwiać zadanie?
Cały artykuł przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP