We wtorek szef MEN Dariusz Piontkowski był pytany na antenie Polsat News m.in. o to, czy po ogłoszeniu przez szkoły średnie list przyjętych uczniów spodziewa się fali krytyki.

"Nie widzę powodu, dla którego miałbym być krytykowany. Przypomnę, że organizatorem naboru do szkół są samorządy. To one decydują, ile miejsc jest w poszczególnych typach szkół. My jako ministerstwo tylko i wyłącznie zbieramy informacje w skali całego kraju i to nie samodzielnie tylko poprzez kuratorów, bo organem, który prowadzi nabór do szkół, organizuje go, są poszczególne samorządy" - powiedział Piontkowski.

Szef MEN przypomniał, że zgodnie z polskim prawem każdy uczeń do 18. roku życia "ma nie tylko prawo, ale wręcz obowiązek nauki". "Dlatego samorządy są zobowiązane do tego, aby przygotować miejsce" - podkreślił.

"Gdyby po pierwszej rekrutacji nawet okazało się, że w którymś samorządzie brakuje miejsc w klasach czy to licealnych, technikach czy szkołach branżowych dla uczniów, to ten samorząd ma prawo i obowiązek, aby stworzyć nowe oddziały, w których te dzieci mogą się uczyć" - zaznaczył.

Reklama

Jednocześnie zapewnił: "Wszyscy uczniowie znajdą swoje miejsce w szkołach średnich".

Piontkowski podkreślił, że w części województw ogłoszono już wyniki rekrutacji. "Tak jak co roku jakaś grupa uczniów nie dostała się do szkoły, ponieważ inni uczniowie, którzy wielokrotnie wskazywali szkoły, w których chcieliby się uczyć, spowodowali, że część uczniów, tak jak i w poprzednich latach, po pierwszym etapie naboru nie znalazła jeszcze swojej szkoły" - mówił.

Ocenił, że tegoroczna sytuacja nie jest nadzwyczajna. Problemy związane z pierwszym etapem naboru wynikają - jego z zdaniem - z faktu, że w części miast młodzież może składać bardzo dużą liczbę aplikacji do wybranych przez siebie szkół.

"Przypomnę, że w ubiegłych latach najczęściej samorządy pozwalały uczniom, którzy ukończyli gimnazjum, a wcześniej szkoły podstawowe, aby składali tylko do trzech szkół swoje aplikacje" - powiedział. Dodał, że w tym roku część samorządów pozwoliła na to, by uczniowie składali aplikacje do takiej liczby szkół, ile jest ich w danym mieście. Tak jest na przykład w Warszawie. W jego ocenie spowodowało to sytuację, w której uczeń "częściowo przynajmniej blokował miejsca dla swoich koleżanek i kolegów".

Piontkowski uspokajał, że co roku powtarza się ten sam problem związany z wyborem wymarzonego liceum. "Jest zawsze pewna grupa uczniów, która składa swoją aplikacje do wielu szkół. Okazuje się, że ma nieco słabsze wyniki niż uczniowie w tym samym roczniku, którzy ubiegają się o miejsce w szkołach. Po pierwszym etapie rekrutacji niestety nie zakwalifikowali się do żadnej ze szkół. W związku z tym muszą uczestniczyć w drugim etapie rekrutacji" - powiedział.

W jego ocenie, gdyby młodzież nie miała możliwości aplikowania do tak dużej liczby szkół, "to prawdopodobnie liczba tych, którzy nie dostali się w pierwszej rekrutacji, byłaby mniejsza".

Piontkowski był proszony również o odniesienie do zarzutów dotyczących chaosu w szkołach, związanego z ich remontami i np. adaptowaniem stołówek na klasy.

"Po pierwsze o tym, że reforma strukturalna dotrze do szkół średnich, to było już wiadomo kilka lat temu. Samorządy, gdy układały sieć szkół (...) mogły skorzystać z tego, że gimnazja są wygaszane i duża część tych gimnazjów mogła być przekształcona w szkoły średnie. W ten sposób stworzono by dodatkowe miejsca nauki dla uczniów i duża część samorządów z tego by skorzystała" - podkreślił.