Zarówno Boris Johnson jak i Jeremy Hunt obiecali, że jeśli zostaną wybrani na lidera Konserwatystów jeszcze w tym miesiącu, to nie zrealizują dawno obiecanej polityki ograniczenia migracji netto do poziomu poniżej 100 tys. przybyszów rocznie. To jest pewnego rodzaju postęp: cel nie był ani osiągalny, ani pożądany.

Było to jednak celowe. Imigracja była głównym czynnikiem, który wpłynął na decyzję Brytyjczyków o opuszczeniu UE w 2016 roku. Europejski kryzys migracyjny, który miał miejsce rok wcześniej, w połączeniu z latami wewnętrznej polityki oszczędności, niskiej produktywności oraz stagnacji płac sprawiło, że wielu Brytyjczyków poczuło zaniepokojenie, a cześć z nich szukała kozła ofiarnego. Imigranci byli obwiniani o brak perspektyw na rynku pracy, kulturowe zmiany, wzrost przestępczości oraz inne negatywne zjawiska.

Społeczne postawy uległy na szczęście zmianie. Obawy o imigrantów gwałtownie osłabły po referendum i powstała powszechna zgoda co do tego, że powinni oni wykonywać pewne prace. Tylko około jedna czwarta Brytyjczyków twierdzi, że sprzeciwia się pracy migrantów jako opiekunów osób starszych, podczas gdy 76 proc. popiera ich zatrudnienie w publicznej służbie zdrowia. W każdym razie imigracja netto do Wielkiej Brytanii znacząco spadła: z 336 tys. sprzed głosowania do 258 tys.

Pomimo tego May ogłosiła w grudniu, że rząd zamierza kontynuować realizację planu poważnego ograniczenia imigracji nowych nisko wykwalifikowanych pracowników. Wobec sprzeciwów kilku ministrów z własnego gabinetu, zaproponowała wprowadzenie wymogu, by do otrzymania wizy pracowniczej imigranci musieli zarabiać co najmniej 30 tys. funtów rocznie. Nie spełniłoby go trzy czwarte obywateli UE obecnie zatrudnionych w Wielkiej Brytanii.

Reklama

Uzasadnienie takiego progu jest, podobnie jak wszystkie migracyjne restrykcje May, polityczne, a nie gospodarcze. Nisko wykwalifikowani migranci nie stanowią znaczącego zagrożenia dla brytyjskich pracowników; z opublikowanego w zeszłym roku raportu autorstwa Migration Advisory Committee wynika, że mają oni niewielki wpływ na płace i zatrudnienie rodzimych Wyspiarzy. Inne z badań wykazało, że mają oni znikomy wpływ na dostęp Brytyjczyków do edukacji, służby zdrowia czy świadczeń socjalnych.

Pracownicy Ci (imigranci – przyp. red.) są jednak bezcenni dla całej gospodarki. Brytyjskie społeczeństwo starzeje się, a na tamtejszym rynku pracy jest niemalże pełne zatrudnienie, jednak w wielu branżach wykwalifikowani rodzimi pracownicy nie zaspokajają popytu. Według jednego z szacunków w sektorze usług zabraknie w ciągu 5 lat miliona pracowników. Liczba ta podwoi się w ciągu kolejnych 5 lat. Szczególnie mocno ucierpi branża hotelarska, w której pracownicy z UE stanowią w kilku jej obszarach jedną czwartą całego zatrudnienia. Wiele pracochłonnych branż, takich jak restauracyjna i usługi z zakresu służby zdrowia, będzie miało trudności, żeby zrealizować swoje potrzeby za pomocą rozwoju automatyzacji lub wzrostu wydajności pracy.

Nadciągające niedobory siły roboczej mogą również utrudnić świadczenie usług publicznych. Jednym z problemów służby zdrowia jest niedobór pracowników wszystkich szczebli, włączając to 40 tys. wakatów na stanowiskach pielęgniarskich. Jeśli Wielka Brytania ma rozpocząć ważny program budowy domów, to będzie potrzebowała stolarzy i innych wyspecjalizowanych pracowników budowlanych, którzy według nowych definicji mogą nie zostać zakwalifikowani do grupy „wysoko wykwalifikowanych”. Grupa wiodących uniwersytetów Russell Group twierdzi, że wprowadzenie wspomnianego dochodowego progu utrudniłoby obsadzenie wielu dydaktycznych i naukowych stanowisk.

Próba zwabienia wykwalifikowanych migrantów, której chce May i jej potencjalni sukcesorzy, z pewnością ma sens. Nie ma jednak powodu, by stało się to kosztem prawie wszystkich mniej wykwalifikowanych kandydatów na stanowiska, którzy chcą wnieść swój wkład do brytyjskiej gospodarki. O wiele lepiej byłoby delikatnie zmienić system na korzyść najbardziej utalentowanych, wprowadzając jednocześnie preferencje dla migrantów w branżach, które najbardziej potrzebują nisko wykwalifikowanych pracowników.

Narzucenie ogólnego progu płacowego jest natomiast rodzajem upraszającego myślenia, które doprowadziło May do nierozważnego zduszenia imigracji. Będzie ono poważnym utrudnieniem dla jej następcy i dla wszystkich wokół.

>>> Czytaj także: Czego Europa musi się nauczyć z greckiej tragedii? [OPINIA]