W 2007 r. wmurował pan kamień węgielny Muzeum POLIN.
Ponieważ widziałem, jak to wszystko stygło, jak ludzie, których już namówiliśmy w świecie – i ci od pieniędzy, i ci od projektowania – zaczęli wątpić w sens działania. Stworzyliśmy więc pewną fikcję: ogłosiliśmy w 2007 r., że wmurujemy kamień węgielny. I szczerze powiem, że z dzisiejszej perspektywy nie mam żadnych wyrzutów sumienia, iż zdecydowałem się na taki czysto symboliczny gest. Dzięki temu projekt stworzenia muzeum się nie zatrzymał. Pamiętam, jak przed uroczystością rozsadzałem Lecha Kaczyńskiego, biskupów, Hannę Gronkiewicz-Waltz i Aleksandra Kwaśniewskiego. Sam usiadłem pomiędzy prezydentem Kwaśniewskim a Kazimierzem Ujazdowskim. I oni za moimi plecami nadawali do siebie. To znaczy bardziej prezydent Kwaśniewski wbijał szpile ministrowi Ujazdowskiemu. W końcu powiedziałem, że dziś nie jest to najlepszy moment na takie dyskusje. Tworząc MHŻP na przełomie mileniów, postrzegałem to jako proces stopniowego ograniczania myślenia ksenofobicznego, nacjonalistycznego. Uważałem, że muzeum ma wpisać się w tę tendencję, wzmocnić ją. Przecież zostało pomyślane tak, żeby zmniejszać konflikty i ograniczać różne wydumane, stereotypowe, negatywne emocje. Wewnętrzne porozumienie tu jest szalenie ważne. Tylko w takim przypadku można liczyć na poważną współpracę międzynarodową i partnerstwo z różnymi środowiskami i organizacjami żydowskimi na świecie. Przez wiele lat moja rola polegała na umiejętnym balansowaniu pomiędzy oczekiwaniami i naciskami z różnych stron.
Mówi pan o naciskach politycznych? Bo to nie jest chyba tak, że teraz nagle polityka wkroczyła do muzeów?
Reklama
Oczywiście, że nie. W muzeum polityka była od początku. To znaczy politycy próbowali wpływać, ingerować, stawiać na swoim. W 2007 r., kiedy w Warszawie i całej Polsce zaczęła rządzić PO, szybko się okazało, że politycy tej partii chcieli zrobić z POLIN swoje własne osiągnięcie. Odpowiadał im jednostronnie pozytywny obraz stosunków polsko-żydowskich, co zakończyło się moim zdaniem całkowitą porażką. W istocie to Platforma, przez omijanie trudnych problemów, otworzyła drzwi siłom radykalnym, które teraz często odgrywają ważną rolę i wywierają wpływ na politykę PiS. Piotr Gliński nie jest pierwszym ministrem, który ma kłopoty ze zrozumieniem istoty funkcjonowania instytucji kultury i myśli o nich w kategoriach politycznych.
Bogdan Zdrojewski też nie rozumiał?
Nie rozumiał. Oczywiście funkcjonował w mniej kontrowersyjnym czasie i lepiej maskował swoje działania i intencje polityczne skutecznym piarem. Jednak przy pracy nad muzeum POLIN kierował się tylko własną ambicją, tak to widziałem.
To jednak on doprowadził do tego, że Jan Kulczyk włączył się w finansowanie muzeum.
W 2011 r. minister Zdrojewski, usuwając mnie ze stanowiska dyrektora muzeum, doprowadził do problemów ze zbieraniem pieniędzy na świecie na ten projekt. W związku z tym musiał coś zrobić.
I namówił Kulczyka?
Nie byłby w stanie. Zrobił coś, co wymagało jeszcze większego poświęcenia z jego strony, mianowicie poprosił o pomoc Waldemara Dąbrowskiego.
>>> CAŁY TEKST W WEEKENDOWYM WYDANIU DGP