Na samym finiszu prac nad ustawą o odnawialnych źródłach energii resort energii chciał wrzucić poprawkę, która miała ponownie uderzyć w "zielone" elektrownie. Wiatrakowcy kontratakowali. Według informacji portalu WysokieNapiecie.pl interweniowali minister Emilewicz i premier Morawiecki.

Wystarczy rzucić okiem na listę uzgodnionych z rządem zmian w projekcie, które w czwartek na komisji energii i skarbu państwa zgłosili posłowie PiS żeby zauważyć, że coś jest nie tak. Po poprawce nr 1 jest od razu poprawka numer 3. Gdzie się podział numer 2?

Żeby zrozumieć co się stało, trzeba się cofnąć o kilka miesięcy, do rządowych prac nad zmianą ustawy o odnawialnych źródłach energii. Nowelizacja była pilnie potrzebna, aby Polska miała jeszcze jakiekolwiek szanse na zwiększenie udziału zielonej energii do 2020 r., bo na spełnienie krajowego celu w wysokości 15 proc. nie ma już szans. Dzięki nowelizacji Urząd Regulacji Energetyki będzie mógł jeszcze w tym roku przeprowadzić aukcje na nowe farmy fotowoltaiczne i wiatrowe. Wsparcie dostaną także mali i średni przedsiębiorcy instalujący u siebie odnawialne źródła.

Jednak w tej beczce miodu była także łyżka dziegciu. Ministerstwo Energii chciało wprowadzić do ustawy kolejną zmianę w opłacie zastępczej. To dzięki tej opłacie spółki energetyczne mogą wykupić się od obowiązku nabywania od producentów ekoenergii zielonych certyfikatów. Natomiast dzięki certyfikatom ekoelektrownie budowane w latach 2005-2014 mogą spłacać kredyty, bo kosztów budowy i funkcjonowania większości z nich (np. w przypadku farm wiatrowych o 50-100 proc. wyższych od współczesnych turbin) inwestorzy nie są w stanie pokryć tylko ze sprzedaży energii elektrycznej (nawet po ostrym wzroście cen prądu na giełdzie).

Wysokość opłaty zastępczej de facto limituje cenę zielonych certyfikatów, a więc maksymalny poziom przychodów ekoinwestorów. Co do zasady certyfikaty nie będą bowiem kosztować więcej od opłaty zastępczej, bo w przeciwnym razie koncerny energetyczne skorzystają z możliwości wniesienia tej opłaty, a ekoinwestorzy pozostaną z niesprzedanymi certyfikatami w rękach. Każda zmiana w wysokości lub zasadach obliczania opłaty zastępczej przyprawa więc ekoinwestorów o palpitacje serca, bo chodzi wyłącznie o inwestycje, które już istnieją i które nie są w stanie już znacząco obniżyć kosztów funkcjonowania, aby w jakikolwiek sposób zareagować na spadek cen zielonych certyfikatów w sytuacji, gdyby opłata zastępcza została ustalona przez rząd na niższym poziomie. Podstawową pozycją w rachunku kosztów np. farmy wiatrowej jest bowiem spłata zaciągniętego kilka lat temu kredytu na jej budowę.

Reklama

Chociaż majstrowanie przy opłacie zastępczej to zmiana reguł gry w trakcie meczu, to Ministerstwo Energii (a wcześniej Ministerstwo Gospodarki) zmieniało sposób jej obliczania już kilka razy. Ostatnim razem podczas najgorszego kryzysu branży OZE w Polsce, gdy cena zielonych certyfikatów, z powodu ich nadpodaży na rynku, była dużo poniżej opłaty zastępczej. W połowie 2017 roku certyfikaty spadły na historyczne dno - kosztowały niewiele ponad 20 zł/MWh, podczas gdy opłata zastępcza przekraczała 300 zł/MWh.

Wówczas, w skandalicznych warunkach i ekspresowym tempie, bez żadnych konsultacji społecznych i wewnątrzrządowych, bez udziału organizacji eksperckich, a nawet bez zaproszenia na posiedzenie sejmowej komisji Prezesa Urzędu Regulacji Energetyki (co zdarzyło się prawdopodobnie pierwszy raz w 20-letniej historii tego urzędu) Sejm uchwalił tzw. Lex Energa. Nazwa wzięła się stąd, że jej głównym beneficjentem (i promotorem zmian w prawie) był ten właśnie państwowy koncern energetyczny, mający wówczas 22 umowy długoterminowe na zakup zielonych certyfikatów po starych (wysokich) cenach. Firma płaciła więc ekoinwestorom więcej, niż mogłaby kupując certyfikaty na rynku po aktualnych (niższych) cenach. Tymczasem koncern potrzebował gotówki na budowę elektrowni węglowej w Ostrołęce. Lex Energa obniżyła więc wartość opłaty zastępczej do 125 proc. ubiegłorocznej ceny zielonych certyfikatów. W efekcie poziom opłaty z 300 zł spadł do niewiele ponad 40 zł. Energa zyskała więc pretekst do zerwania umów długoterminowych na zakup certyfikatów, a jednocześnie przepisy miały zagwarantować, że ceny certyfikatów na giełdzie już nie podniosą się z dna.

Jaki błąd ustawodawca zaszył w ustawie? Co próbowano naprawić w ubiegły piątek? W trybunałach arbitrażowych jest kilka procesów przeciwko polskiemu rządowi.

Odwołały się firmy zajmujące się odnawialnymi źródłami energii, dlaczego? O tym w dalszej części artykułu na portalu WysokieNapiecie.pl

>>> Polecamy: Za prąd zapłacimy więcej jeszcze w tym roku. Wypłata rekompensat znów się opóźni