Utrzymująca się od dłuższego czasu bardzo dobra koniunktura w polskiej gospodarce, a przede wszystkim najlepsza od dziesięcioleci sytuacja na rynku pracy i hojne programy socjalne powodują, że gospodarstwom domowym szybko przybywa pieniędzy. Na koniec czerwca na rachunkach bieżących zgromadziły one ponad 558 mld zł, aż 76 mld zł więcej niż rok wcześniej, co oznacza wzrost o prawie 16 proc. Dla porównania, między czerwcem 2017 r. a czerwcem 2018 r. gotówkowy stan posiadania gospodarstw wzrósł tylko o 55 mld zł, czyli o niecałe 13 proc. Tylko od początku obecnego roku stan kont zwiększył się 36 mld zł. Niezbyt wielką część posiadanych zasobów decydujemy się zdeponować na lokatach bankowych. W ten sposób „pracuje” ponad 282 mld zł naszych oszczędności. W tym przypadku przyrost w porównaniu do czerwca ubiegłego roku jest dość mizerny i ledwie przekracza 7 mld zł., czyli niewiele ponad 2,5 proc. Po kilkumiesięcznym okresie niewielkiego wzrostu zainteresowania lokatami, widać już pierwsze oznaki zmiany tej tendencji, czyli powrotu do sytuacji obserwowanej od końca 2016 r. do listopada 2018 r., gdy pieniądze z lokat były wycofywane. W ciągu nieco ponad dwóch lat ubyło z nich 35 mld zł.

>>> Czytaj też: Polska jak Szwajcaria. Oto mapa nierówności dochodowych w Europie

Warto jednocześnie zwrócić uwagę na radykalną zmianę preferencji posiadaczy oszczędności, dokonującą się od kilkunastu lat w strukturze oszczędności gospodarstw domowych. Od połowy lat 90-tych do połowy 2005 r. jedynie 20-30 proc. oszczędności trzymanych było na rachunkach bieżących, zaś pozostała część, czyli 70-80 proc. trafiała na lokaty terminowe. Od prawie piętnastu lat te proporcje zmieniają się na korzyść rachunków bieżących, na których obecnie ląduje 70 proc. gotówki. Świadczy to o rosnącym zniechęceniu do lokat.

Reklama

Trudno się temu dziwić, skoro ich średnie oprocentowanie od dłuższego już czasu sięga około 1,5 proc., a największe banki oferują odsetki w wysokości poniżej 1 proc. w skali rocznej. W czasach deflacji takie warunki były jeszcze do zniesienia, jednak gdy tylko inflacyjna erozja zaczęła podgryzać realną wartość gromadzonego kapitału, zaczął się odpływ oszczędności z lokat. Obecnie, gdy procesy inflacyjne ulegają zdecydowanemu przyspieszeniu, więc przy nadal rekordowo niskich stopach procentowych i odsetkach w bankach, można się spodziewać wzmożonego exodusu z lokat. W czerwcu wskaźnik cen towarów i usług konsumpcyjnych wzrósł o 2,6 proc., a prognozy ekonomistów mówią o zwiększeniu się jego dynamiki nawet do 3-3,5 proc. Trudno przewidzieć, czy tak silny i prawdopodobnie dość trwały wzrost inflacji, skłoni posiadaczy oszczędności do poszukiwania sposobów oszczędzania, czy inwestowania, dających przynajmniej ochronę przed inflacją, nie mówiąc o zysku w ujęciu realnym. Należy zdawać sobie sprawę, że we wspomnianych latach 1995-2005 to właśnie wysoka inflacja skłaniała oszczędzających do korzystania z lokat, od których odsetki choć także nie kompensowały w pełni jej niszczącego realną wartość działania, to jednak w wymiarze nominalnym były wysokie. Otrzymanie po roku oszczędzania kilkunastu procent od trzymanych na lokacie pieniędzy, stanowiło dość silną motywację do korzystania z takiej możliwości. Obecna perspektywa zainkasowania 1,5 proc. odsetek przy przekraczającej 2,5 proc. inflacji nie skłania do oszczędzania, lecz wydawania pieniędzy na konsumpcję.

Jednocześnie wiele czynników spowodowało, że w ciągu ostatnich dziesięciu lat Polacy zdecydowanie odwrócili się od innych, bardziej zyskownych, choć związanych także z nieco większym ryzykiem, form inwestowania pieniędzy. To między innymi efekt trudnych doświadczeń z okresu kryzysu finansowego z lat 2007-2009, w wyniku którego wielu inwestorów poniosło duże straty, szczególnie na rynku akcji. Powodem awersji do korzystania z instrumentów inwestycyjnych jest jednak także utrata zaufania do instytucji finansowych, oferujących w wielu przypadkach instrumenty, które nie tylko nie przysparzały klientom korzyści, ale wręcz prowadziły do ponoszenia strat. Chodzi tu zarówno o samą konstrukcję niektórych instrumentów (na przykład polisolokaty), jak i proponowanie klientom produktów niedostosowanych do ich potrzeb i preferencji. Do tego dochodzą także nie tak może liczne, ale spektakularne przypadki afer finansowych, uderzających bezpośrednio w interesy uczestników rynku finansowego i powodujących utratę znacznej części lub całego zaangażowanego kapitału. Dotyczy to niemal wszystkich instytucji finansowych, poczynając od pośredników i doradców, poprzez fundusze inwestycyjne, na bankach kończąc.

Efekt jest taki, że w czasie gdy posiadaczom oszczędności przydałyby się możliwości korzystnego ich lokowania, a firmom i gospodarce potrzeba dopływu kapitału, udział rodzimych inwestorów na polskim rynku akcji spadł do rekordowo niskiego poziomu, sięgającego zaledwie 12 proc. (jeszcze w 2009 r. wynosił on 28 proc.), a od początku roku z funduszy inwestycyjnych klienci wycofali ponad 2,4 mld zł. Jedne z niewielu miejsc, w których klienci szukają szans na nieco lepsze niż oferowane przez banki warunki, to rynek obligacji skarbowych oraz nieruchomości. Od kilku lat obserwowane jest mocno rosnące zainteresowanie charakteryzującymi się najmniejszym poziomem ryzyka obligacjami oszczędnościowym. Ich sprzedaż bije historyczne rekordy, ale też trudno mówić o ich zawrotnej karierze. W całym 2018 r. oszczędzający ulokowali w nich prawie 13 mld zł, jednak nowych środków przybyło niecałe 10 mld zł (3,5 mld zł to pieniądze pochodzące z zamiany wcześniej kupionych obligacji, które podlegają wykupowi przez Skarb Państwa, na nowe papiery). Od początku obecnego roku do czerwca, oszczędzający kupili obligacje skarbowe o wartości nieco ponad 7 mld zł, z czego nowe środki to 5,4 mld zł. To oznacza, że także i w tym roku można liczyć na rekord. Istotną zaletą niektórych rodzajów obligacji skarbowych jest skuteczna ochrona oszczędności przed inflacją, bowiem ich oprocentowanie indeksowane jest wskaźnikiem wzrostu cen, a dodatkowo ich emitent oferuje premię, sięgającą w zależności od rodzaju obligacji, od 1,25 do 1,5 punktu procentowego. Wśród osób dysponujących większymi zasobami wolnej gotówki, od kilku lat bardzo popularne są inwestycyjne zakupy nieruchomości. To efekt z jednej strony niskiego oprocentowania lokat bankowych i rosnącej inflacji, z drugiej zaś wysokiej względnej rentowności najmu, sięgającej średnio 4,5-6,5 proc., w zależności od warunków, a ostatnio także nabierającego dynamiki wzrostu cen nieruchomości. Według danych NBP, w pierwszym kwartale obecnego roku na zakupy mieszkań za gotówkę (co wskazuje na ich inwestycyjny charakter), Polacy przeznaczyli prawie 4,3 mld zł (dane te dotyczą siedmiu największych miast). To wciąż bardzo dobry wynik, choć o około 5 proc. niższy niż rok wcześniej. Dynamiczne w ostatnim czasie zwyżki ceny nieruchomości powodują obniżenie się rentowności najmu, a także mogą świadczyć o rosnącym ryzyku tego typu inwestycji. Zbyt szybki wzrost cen może powodować, że inwestycyjny potencjał osiągania zysków ulega wyczerpaniu, a nie można także wykluczyć korekcyjnych spadków.

>>> Czytaj też: Gotówka odzyskuje popularność nad Wisłą. Jesteśmy trzecią unijną siłą

Autor: Roman Przasnyski, analityk rynków finansowych