Nic bowiem nie napełnia człowieka takim poczuciem beznadziei, jak oglądanie tłumu zapamiętale skandującego „Wypierdalać” w stronę spokojnie maszerujących ludzi – zwłaszcza, jeśli ten tłum używa agresywnej symboliki patriotyzmu, zawłaszczając tę obiecującą przecież cnotę dla swoich pełnych nienawiści celów.
Nie ma tu miejsca na moralny symetryzm. Faceci w czerni, którzy ewidentnie pałali rządzą krwi, są w tej opowieści po ciemnej stronie mocy. Taka agresja jest niedopuszczalna – niezależnie od tego, jak bardzo przeszkadza im taki marsz, jak bardzo wzdraga ich widok osób nieheteroseksualnych, jak mocno są przekonani, że geje i lesbijki wspólnie doprowadzą nasz przeżywający kryzys tożsamości kraj na skraj obyczajowej przepaści. Można oczywiście próbować ten symetryzm wprowadzać, np. pokazując demonstracje anty-PiS-u, na których ktoś krzyczy „Precz z Kaczorem” czy „Andrzej Duda, rozchyl uda”, bądź marsze z prowokacyjną tekturową waginą na drągu. Ale po pierwsze konflikt PiS – reszta świata jest tutaj w gruncie rzeczy drugorzędny w stosunku do czystej ludzkiej agresji, jakiej byliśmy świadkami, a po drugie koń jaki jest, każdy widzi. A mam na myśli to, że jeden tłum był realnie niebezpieczny, a drugi nie – i kropka.
Zrozumieć nie znaczy rozgrzeszyć. Ale zrozumieć zawsze warto, chociaż wcale nie po to, żeby się pochylać nad ciężkim losem agresorów. Niektórzy uważają, że przez sam fakt zrozumienia przyczynowo-skutkowych ciągów, które doprowadziły do jakiegoś wydarzenia, udzielają łaski rozgrzeszeń – „kibice są wykluczeni, stąd ich nerwy i dlatego nie wolno ich winić za to, że biją”. Otóż można rozumieć, że są wykluczeni, ale i tak ich potępiać za bicie, a nawet, o zgrozo, wsadzać do więzień. W końcu wszyscy jesteśmy tylko zbiorami atomów w deterministycznym świecie, a więc wszystko, co robimy, ma jakieś znajdujące się poza nami przyczyny, a jednak nie możemy odpuścić mówienia o winie i odpowiedzialności, bo byśmy pewnie oszaleli.
>>> CAŁY TEKST W WEEKENDOWYM WYDANIU DGP
Reklama