Przyjęta w ubiegłym miesiącu przed Bundestag ustawa dotycząca migracji zarobkowej wzbudziła w Polsce duże zainteresowanie. Już podczas prac nad dokumentem wróżono, że liberalizacja zasad wejścia na rynek niemiecki zachęci Ukraińców obecnie pracujących na terenie Polski do kolejnej podróży w poszukiwaniu wyższych zarobków, tym razem za Odrę.

Takie rozumowanie pozornie ma twarde podstawy. Niemcy to największy rynek na terenie UE, gdzie pracując np. w branży budowlanej, można liczyć na wynagrodzenie przekraczające, czasem znacznie, 2 tys. euro netto. Dodatkowo z najnowszych danych Federalnej Agencji Pracy wynika, że w ubiegłym miesiącu zarejestrowano 799 tys. wolnych miejsc pracy.

Jednak analiza nowych przepisów powinna uspokoić polskich pracodawców. Także po 1 stycznia 2020 r., kiedy ustawa wejdzie w życie, podjęcie legalnej pracy na terenie RFN przez osoby spoza Unii będzie bardzo trudne. Na ułatwieniach skorzystają bowiem tylko osoby wykwalifikowane, wykształcone i znające język niemiecki. Bez wykazania, a dalej także nostryfikacji odpowiednich dokumentów potwierdzających ukończoną edukację w danym zawodzie, osoba nie dostanie pozwolenia na podjęcie pracy. Zresztą politycy rządzącej chadecji wielokrotnie publicznie uspokajali bardziej konserwatywną część swojego elektoratu, że nowe prawo nie będzie furtką dla niewykwalifikowanej siły roboczej. Niemieckie społeczeństwo nie ukrywa dumy z dobrze działającego systemu edukacji zawodowej. Przyuczenie trwające zazwyczaj dwa–trzy lata poprzedza niemal każde stałe zatrudnienie młodego pracownika.

Reklama

W zbiurokratyzowanym państwie, jakim są Niemcy, nie będzie mieć więc znaczenia, czy potencjalny obywatel Ukrainy chcący wypłatę w złotówkach zamienić na euro ma wystarczające doświadczenie, bo takowe nabył podczas lat pracy w określonej branży. Bez odpowiednich dokumentów nie będzie mógł na terenie RFN podjąć pracy. Agencje pośrednictwa pracy, z którymi rozmawialiśmy, zwracają uwagę, że z pełną oceną nowego prawodawstwa należy poczekać do jej wejścia w życie, kiedy będzie można stwierdzić, na ile restrykcyjnie niemieckie instytucje podchodzą do wymagań stawianych przed pracownikami z krajów nieunijnych. W praktyce rząd federalny potrzebuje zmian w prawie, aby poprzez umowy, zawierane z np. krajami bałkańskimi uzyskać dopływ całych grup wykwalifikowanych pracowników. Pierwszą taką umowę niemiecki minister zdrowia Jens Spahn podpisał w tym miesiącu z rządem Kosowa. Tamtejszy system kształcenia pielęgniarek zostanie za pieniądze Berlina dostosowany do niemieckich standardów. Uczestniczki kursu będą się także uczyły języka, tak żeby po zakończeniu edukacji móc podjąć pracę w niemieckich szpitalach i domach opieki.

>>> Czytaj też: Polska idzie na imigracyjny rekord. Jeszcze nigdy nie pracowało u nas tylu obcokrajowców