Formalizację jednopłciowych związków partnerskich można uzasadnić z punktu widzenia konserwatyzmu. Rodzinie zagraża "singielstwo" i rosnąca liczba rozwodów, a nie kochające się osoby homoseksualne - pisze w opinii Piotr Wójcik.
Konserwatyzm niejedną ma twarz. Nawiązując do niego, można rozpowszechniać naklejki „Strefa wolna od LGBT”, można też uzasadniać formalizację związków jednopłciowych.
Piotr Kaszczyszyn z Klubu Jagiellońskiego wybrał tę drugą opcję, publikując tekst „Konserwatywne argumenty za instytucjonalizacją związków homoseksualnych”, w którym zaproponował nowy podział sporu ideologicznego – „singlizm” kontra monogamia. Ten pierwszy opiera się na „relacyjności Tindera”, przelotnych znajomościach, w których przyjemne spędzanie czasu dominuje nad zobowiązaniami wobec drugiej osoby. Monogamia zasadza się na relacjach długotrwałych, których filarem jest zinstytucjonalizowany związek. „Wchodzący w niego ludzie podejmują wyzwanie budowania go aż do śmierci” – pisze Kaszczyszyn.
Orientacja seksualna według tego podziału ma drugorzędne znaczenie – można być heteroseksualnym singlem, można być homoseksualnym monogamistą. Ładowi społecznemu, który dla konserwatystów ma kluczowe znaczenie, zagraża „singlizm”. Za to sformalizowane związki jednopłciowe są wyrazem dążeń monogamicznych, a więc powinny być bliskie tradycjonalistom.
>>> CAŁY TEKST W WEEKENDOWYM WYDANIU DGP
Reklama