Decyzja o zawieszeniu prac parlamentu znacząco zaostrzy sytuację polityczną w Wielkiej Brytanii. I to niecałe dwa miesiące przed wyjściem kraju z Unii Europejskiej.
Boris Johnson – zanim jeszcze został premierem – nie ukrywał, że rozważa zawieszenie jesienią prac parlamentu. Nikt jednak nie traktował tych zapowiedzi poważnie. Było logiczne, że taki krok tuż przed brexitem – najważniejszym wydarzeniem we współczesnej historii kraju – zostanie odebrany jako zakneblowanie debaty publicznej, a w efekcie – demokracji. Dlatego zawieszenie prac parlamentu przezwano opcją nuklearną – bronią tak potężną, że nikt nie zechce jej użyć w obawie przed nieprzewidywalnymi konsekwencjami.
Za decyzją kryje się polityczna kalkulacja. Premier i członkowie jego rządu stoją na stanowisku, że Wielka Brytania powinna opuścić Unię Europejską 31 października bez względu na to, czy do tego czasu uda się osiągnąć jakieś porozumienie z Brukselą czy nie. To oznacza, że rząd dopuszcza twardy brexit (a więc bez umowy z UE, która pozwoliłaby ograniczyć chaos wynikły z nagłego rozwodu). Takiemu wariantowi sprzeciwia się duża część brytyjskich posłów, którzy nie ukrywali, że po powrocie z wakacyjnej przerwy zrobią, co w ich mocy, aby nie dopuścić do twardego brexitu.
– Jest dla mnie oczywiste, że rząd chce ograniczyć pole manewru potrzebne posłom sprzeciwiającym się twardemu brexitowi – oceniła wczoraj na antenie BBC Catherine Haddon ze specjalizującego się w polityce wewnętrznej think tanku Institute of Government.
Na wtorkowym spotkaniu zwołanym przez Jeremy’ego Corbyna, lidera opozycyjnej Partii Pracy, przeciwnicy strategii rządu zgodzili się co do tego, że postarają się powstrzymać rozwód na twardo drogą legislacyjną, tzn. uchwalając prawo nakazujące rządowi zwrócenie się do Unii Europejskiej o przedłużenie członkostwa Wielkiej Brytanii. Takie prawo, wiążące rządowi ręce, zostało już raz w tym roku uchwalone przez Izbę Gmin, kiedy posłowie nakazali gabinetowi Theresy May opóźnić brexit. Wówczas była to formalność, bo premier zadeklarowała taki zamiar tuż przed uchwaleniem prawa.
Reklama
Samo przyjęcie takiej ustawy nie jest jednak proste, bo w brytyjskim systemie to nie parlament, ale rząd decyduje o tym, nad czym pracują posłowie. Przyjęcie czegokolwiek wbrew woli gabinetu wymaga więc parlamentarnej ekwilibrystyki: deputowani muszą najpierw tymczasowo odebrać stronie rządowej możliwość ustalania agendy prawodawczej i dopiero wówczas zaproponować stosowne prawo. A więc im mniej czasu będą mieli posłowie na pracę w Westminsterze, tym bardziej spada prawdopodobieństwo takiego scenariusza.
W normalnych warunkach zawieszenie prac parlamentu to zwykła procedura. Kadencja brytyjskiej legislatury jest podzielona na sesje zazwyczaj trwające rok i monarchini – na wniosek i za radą premiera – zazwyczaj pod koniec sesji zawiesza jej trwanie na kilka dni. Posłowie wracają do pracy wraz z uroczystym rozpoczęciem nowej sesji, podczas którego królowa wygłasza przemówienie stanowiące jednocześnie program rządu.
Premier Johnson tłumaczy, że obecna sesja parlamentu trwa już wyjątkowo długo – ostatnim razem królowa przemawiała pod koniec czerwca 2017 r., a więc tuż po wyborach parlamentarnych – i trzeba było po prostu ją zamknąć, aby rząd mógł wystartować z ambitnym programem legislacyjnym. To, co jest nietypowe, to czas, kiedy parlament nie będzie pracował: pięć tygodni (zazwyczaj zawieszenia między sesjami są kilkudniowe).
– To posunięcie tylko zjednoczy partie opozycyjne – oceniała wczoraj na antenie radia BBC prokurator generalna w gabinecie cieni Shami Chakrabarti. I faktycznie przeciwnicy Johnsona przemówili praktycznie jednym głosem. „Jeśli Johnson zawiesi prace parlamentu, aby doprowadzić do twardego brexitu, ja oraz inni posłowie będziemy bronić demokracji. Policja będzie musiała nas wynosić z sali obrad. Będziemy wzywać ludzi do wyjścia na ulicę” – napisał na Twitterze laburzystowski poseł Clive Lewis.
– To dyktatura i jeśli posłowie w przyszłym tygodniu nie powstrzymają Johnsona, to dzisiejszy dzień zapisze się w historii jako ten, w którym w Wielkiej Brytanii umarła demokracja – komentowała premier Szkocji Nicola Sturgeon, były kanclerz skarbu Philip Hammond nazwał zagranie „niekonstytucyjnym”, a Jeremy Corbyn napisał w tej sprawie list do królowej.
Zawieszenie prac parlamentu oznacza, że przeciwnicy polityki brexitowej będą mieli raptem tydzień od powrotu z wakacji 3 września, a następnie niewiele ponad dwa tygodnie przed końcem października, aby zapobiec twardemu brexitowi. To może też oznaczać, że powróci pomysł obalenia rządu, odrzucony przez liderów ugrupowań opozycyjnych z powodu braku zgody co do tego, kto miałby zastąpić Johnsona w fotelu premiera. Tak czy siak szef brytyjskiego rządu znacząco zaostrzył i tak już wrzącą atmosferę nad Tamizą.