Czegoś takiego Saudowie się nie spodziewali. Tydzień temu kilkanaście nisko latających rakiet precyzyjnie uderzyło w wybrane elementy instalacji naftowych w miejscowościach Bukajk i Churajs. Na nic zdały się miliardy wydane na uzbrojenie, w tym zakupione w Stanach Zjednoczonych systemy ochrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej, słynne patrioty. „Zaprojektowano je do przechwytywania zupełnie innych celów” – tłumaczył dziennikowi „The Guardian” Omar Lamrani, analityk firmy doradczej Stratfor.
„W Bukajku atak dosięgnął 17 celów, w tym 12 trzydziestometrowych zbiorników do oddzielania płynnej od gazowej frakcji ropy naftowej, z których każdy został trafiony w sam środek […] przez pociski. Te miały podziurawić zbiorniki, ale nie były wyposażone w ładunki wybuchowe, które by je uszkodziły, lecz nie zniszczyły. To pokazuje duże umiejętności techniczne po stronie atakującego” – napisał w analizie dla Waszyngtońskiego Instytutu Studiów Bliskowschodnich (WINAMP) Michael Knights.
O tym, jak poważnie traktowany jest ten atak, świadczy naprędce zorganizowana podróż sekretarza stanu USA Mike’a Pompeo do Arabii Saudyjskiej i Zjednoczonych Emiratów Arabskich. W środę i czwartek szef amerykańskiej dyplomacji rozmawiał z liderami tych krajów o dalszych krokach wobec sobotniej agresji. „Ten atak był wypowiedzeniem wojny” – grzmiał Pompeo. I żeby nie było wątpliwości, kto wypowiedział wojnę, dodał, że na rakietach były „odciski palców ajatollahów”.
Reklama

Zrobić coś wrednego

Pomimo to ajatollahowie na razie nie mają się czego obawiać. Biały Dom zapowiedział, że nałoży na Iran jeszcze cięższe niż dotychczasowe sankcje. Ale jak uważa część ekspertów, te obecne są już na tyle dotkliwe, że trudno sobie wyobrazić, by jeszcze można poszerzyć ich zasięg. „To będzie jak próba zeskrobania czegoś z dna beczki” – mówił dziennikowi „Financial Times” Henry Rome, analityk Eurasia Group w Waszyngtonie.
Odpowiedź militarna – chociaż pogłoski o takowej krążą po Waszyngtonie od dłuższego czasu – obecnie nie wchodzi w rachubę. – Mamy wiele możliwości. Jest opcja ostateczna i są też opcje nie aż tak ostateczne – mówił w środę Donald Trump w Los Angeles. Jednocześnie zaprotestował, jakoby powstrzymywanie się przed użyciem siły było oznaką słabości Waszyngtonu. – Brak ataku to właśnie wyraz siły, bo podjąć decyzję o ataku jest bardzo łatwo. Zapytajcie innych prezydentów, jak wyszli na bliskowschodnich wojnach – mówił prezydent USA. – Mamy jeszcze mnóstwo czasu na to, żeby zrobić coś wrednego… zobaczymy, co się będzie działo dalej – pogroził lekko Trump.
Cały artykuł przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP