Były amerykański specjalny wysłannik ds. Ukrainy Kurt Volker, występując w czwartek przed komisją wywiadu Izby Reprezentantów, powiedział, że ostrzegał osobistego adwokata prezydenta Donalda Trumpa Rudy’ego Giulianiego, by nie ufał swoim ukraińskim rozmówcom.

"Przecieki" z wystąpienia Volkera przed komisją podały - powołując się na relacje uczestników przeprowadzonego za zamkniętymi drzwiami posiedzenia - amerykańskie media, w tym uchodzące za lewicowe dzienniki "Washington Post" i "New York Times" oraz mający opinię konserwatywnego dziennik "Wall Street Journal".

Jak wynika z ich zbliżonych relacji, Volker podczas swojego 9-godzinnego wystąpienia w Kongresie utrzymywał, że radził Giulianiemu, by ten sceptycznie podchodził do rewelacji, które usłyszał od swoich ukraińskich informatorów, w tym od byłego prokuratora generalnego Ukrainy Wiktora Szokina.

Volker w ubiegłym tygodniu zrezygnował ze swojej funkcji specjalnego wysłannika USA ds. Ukrainy, za którą nie pobierał wynagrodzenia, po tym jak jego nazwisko zostało kilkakrotnie wymienione w skardze złożonej przez sygnalistę inspektorowi generalnemu Dyrekcji Wywiadu Narodowego.

Sygnalista w skardze - która w zredagowanej formie została opublikowana w ub. tygodniu - zarzucił prezydentowi Trumpowi, że pod groźbą wstrzymania pomocy militarnej dla Ukrainy wywierał naciski na nowego prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego, by ten przeprowadził śledztwa w sprawie Joe Bidena i jego syna Huntera na Ukrainie. Biden senior może być rywalem Trumpa w wyborach prezydenckich w 2020 roku.

Reklama

Volker komisjom Izby Reprezentantów prowadzącym dochodzenie mogące zakończyć się impeachmentem Trumpa przedstawił także wymianę swojej korespondencji SMS-owej z Williamem B. Taylorem, od czerwca b.r. charge d’affaires ambasady Stanów Zjednoczonych w Kijowie, i z ambasadorem USA przy Unii Europejskiej Gordonem Sondlandem.

W wysłanym we wrześniu SMS-ie do Volkera i Sondlanda Taylor w aluzji do zamrożenie przez Trumpa pomocy militarnej dla Ukrainy w wysokości blisko 400 mln USD napisał, że "szaleństwem jest wstrzymywanie pomocy militarnej w celu otrzymania pomocy w kampanii politycznej".

Korespondencja SMS-owa tych trzech dyplomatów - zdaniem amerykańskich mediów – unaocznia zakres podporządkowania przez Trumpa amerykańskiej dyplomacji jego osobistemu celowi, jakim jest zapewnienie wszelkimi środkami jego zwycięstwa w przyszłorocznych wyborach prezydenckich.

Celowi temu, zdaniem krytyków amerykańskiego prezydenta, służyła także misja na Ukrainie Giulianiego, podczas której adwokat prezydenta starał się zdobyć materiały kompromitujące byłego wiceprezydenta Bidena w związku z jego rolą – od roku 2014 - głównego koordynatora polityki Waszyngtonu wobec Ukrainy.

W tym samym roku, kiedy Biden otrzymał tę funkcję, jego obecnie 49-letni syn Hunter został członkiem zarządu ukraińskiej firmy Burisma Holdings z pensją do 50 tys. USD miesięcznie.

Zdaniem amerykańskich mediów Giuliani podczas wizyt na Ukrainie starał się potwierdzić zarzuty Szokina, że ze stanowiska prokuratora generalnego Ukrainy został on zwolniony w wyniku nacisków Bidena na ukraińskiego prezydenta Petra Poroszenkę, ponieważ prowadził dochodzenie w sprawie zarzutów wobec Burisma Holdings.

Śledztwo przeprowadzone przez władze w Kijowie w tej sprawie wykazało, że dochodzenie wobec Burisma Holdings zostało wstrzymane w 2012 roku, a więc zanim wiceprezydent Biden zajął się walką z korupcją na Ukrainie. Dochodzenie to ujawnio również, że do zwolnienia prokuratora Szokina nie doszło w wyniku wyłącznej presji ze strony amerykańskiego wiceprezydenta, ale w rezultacie wspólnych nacisków Waszyngtonu, Unii Europejskiej, władz Banku Światowego, Międzynarodowego Funduszu Walutowego i ukraińskich reformatorów, którzy uważali Szokina za niekompetentnego.

Mimo że w poczynaniach Huntera Bidena władze Ukrainy nie dopatrzyły się niczego sprzecznego z prawem, fakt, że syn amerykańskiego wiceprezydenta odpowiedzialnego za politykę Waszyngtonu wobec Ukrainy otrzymał lukratywną posadę w ukraińskim konglomeracie energetycznym, wśród Amerykanów bardzo czułych na wykorzystywanie koneksji politycznych do własnych celów stwarza wrażenie konfliktu interesów czy nepotyzmu.

76-letni obecnie Joe Biden, jeden z 19 kandydatów do otrzymania nominacji Partii Demokratycznej w przyszłorocznych wyborach prezydenckich, jest w opinii ekspertów i samego Trumpa najgroźniejszym jego rywalem w staraniach o wybór na następną kadencję w Białym Domu. Polityk ten, który obecnie stara się o wybór na prezydenta po raz trzeci, były długoletni senator, ma największe doświadczenie ze wszystkich Demokratów starających się o nominację partii i jako jedyny z tej grupy ma opinię umiarkowanego.

Dzięki takiemu umiarkowanemu stanowisku Biden może liczyć na poparcie najliczniejszej i najważniejszej grupy amerykańskiego elektoratu – na tzw. wyborców niezależnych czy też raczej "niezrzeszonych" - formalnie niezwiązanych ani z Partią Demokratyczną, ani z Partią Republikańską.

Trump, który wielokrotnie udowodnił, że ma wspaniałą intuicję polityczną, zdaje sobie sprawę z zagrożenia, jakie wśród "bezpartyjnych" stanowi dla niego Biden, dlatego były wiceprezydent jest najczęstszym celem jego ataków.

W czwartek prezydent rozszerzył listę swoich zarzutów wobec Bidena i jego syna, nawołując podczas rozmowy z reporterami przed Białym Domem nie tylko władze Ukrainy, ale także po raz pierwszy publicznie władze Chin, "by przeprowadziły dochodzenie w sprawie Bidenów, ponieważ to, co się zdarzyło w Chinach, jest równie złe jak to, co się zdarzyło na Ukrainie".

Hunter Biden od 2013 roku był członkiem zarządu prywatnego chińskiego banku inwestycyjnego BHR Equity Investment Fund Management Co. Z tego tytułu nigdy nie otrzymywał żadnego wynagrodzenia. W 2017 roku po złożeniu przez jego ojca urzędu Hunter Biden kupił 10 procent udziałów w BHR Equity o wartości ok. 420 tys. USD.

>>> Czytaj też: Rywalizacja USA i Chin zdefiniuje XXI wiek. Europa od tego nie ucieknie i będzie musiała wybrać [OPINIA]