ikona lupy />
Produktywność na godzinę w krajach OECD, Źródło: OECD / Media

Poziom wynagrodzeń w gospodarce w dużej mierze zależy od produktywności jej pracowników, a ta z kolei wynika z zastosowanej technologii i kapitału. Krótko mówiąc, im lepsze i bardziej nowoczesne w danym kraju są technologie produkcji i zarządzania oraz maszyny, i im jest ich więcej, tym więcej dochodu narodowego może w ciągu godziny wyprodukować dany pracownik i tym większe dostanie za to wynagrodzenie.

By lepiej to wyjaśnić wyobraźmy sobie, że mamy do czynienia z dwoma krajami, W (jak "Wschód") i Z (jak "Zachód"). W obu znajdziemy fabryki produkujące takie same produkty, na przykład śrubki. Kraj Z jest bardzo nowoczesny i ma świetne maszyny, więc liczba wyprodukowanych w nich śrubek na pracownika w ciągu godziny wynosi, powiedzmy 1000. Kraj W jest w stosunku do niego trochę zacofany, więc tam pracownik w ciągu godziny wyprodukuje tylko 500 śrubek.

Śrubki produkowane w obu krajach są takie same, a między krajami W i Z istnieje wymiana handlowa, więc w każdym z tych krajów można kupić śrubki produkowane w drugim. To oznacza, że konsumenci zazwyczaj będą wybierać śrubki po prostu tańsze. Gdyby fabryka w kraju W chciała płacić tyle samo swoim pracownikom, co ta w kraju Z, musiałaby podnieść ceny śrubek (zakładamy takie same ceny innych czynników produkcji). Droższych śrubek nikt by nie kupował, więc fabryka by szybko zbankrutowała. W efekcie, wynagrodzenia w kraju W muszą być niższe, by fabryka się opłacała.

Reklama

>>> Czytaj też: Podwyżki płacy minimalnej w wersji hard i light. Kto chce dać najwięcej?

Złożoność produkcji

Powyższy przykład jest oczywiście gigantycznym uproszczeniem, ale ma on obrazować pewną ideę. Ogólny poziom wynagrodzeń w gospodarce nie zależy od tego, jak ciężko pracują w danym kraju ludzie, ale od tego jak duża jest dostępność w nich maszyn i urządzeń. Niezależnie od tego jak robotnik z łopatą będzie się starał, ten z koparką zawsze będzie bardziej produktywny. By zleceniodawca mimo wszystko zechciał zatrudnić tego z łopatą, będzie on musiał zażądać odpowiednio mniejszego wynagrodzenia godzinowego. Kwota przeznaczona na zlecenie będzie podzielona na większą liczbę godzin.

Drugim uproszczeniem jest użycie tego samego dobra - śrubek. W rzeczywistości kraje W i Z nie będą produkowały dokładnie tego samego z użyciem innych technologii, ale raczej kompletnie inne dobra, na różnych poziomach łańcucha wartości. Gdy kraj W będzie wyrabiał śrubki, kraj Z będzie zajmował się raczej wytwarzaniem luksusowych samochodów, wyładowanych elektroniką i oprogramowaniem, produkcję śrubek zostawiając raczej krajowi W.

Nietrudno się domyślić, że Polsce w tym przykładzie jest raczej bliżej do kraju W. Choć naturalnie nie jest tak źle, że produkujemy śrubki, to jednak nasze metody produkcji i gałęzie gospodarki, w których produkowana jest wartość, są mniej złożone i zaawansowane technicznie niż w rozwiniętych krajach Europy Zachodniej.

>>> Czytaj też: Eksperyment z pensją minimalną w Korei Południowej się nie udał. W Polsce skutki mogą być znacznie gorsze

Wpływ handlu na usługi

W tym miejscu pojawia się pytanie - a co z zawodami, gdzie produktywność jest dokładnie taka sama? Trudo oczekiwać, że kasjerzy w supermarkecie w kraju Z wytwarzają więcej dochodu narodowego niż w kraju W, a jednak ich wynagrodzenia będą się znacząco różnić. Rozbieżność ta wynika z ogólnej sytuacji na rynku pracy.

W obu krajach pracownicy supermarketów mają inne alternatywy. W kraju W będzie to praca w mało produktywnej fabryce śrubek, a w kraju Z w fabryce bardziej produktywnej, albo w superzaawansowanej fabryce samochodów. To oznacza, że supermarket w kraju Z musi zaoferować swoim kasjerom odpowiednio wysokie wynagrodzenia, żeby ktokolwiek zechciał tam pracować. Supermarket w kraju W tymczasem będzie oferował wypłaty proporcjonalne do tych, które oferują inni pracodawcy w tym kraju, zatrudniający ludzi o podobnym poziomie kompetencji.

Krótko mówiąc produktywność w gałęziach gospodarki, której produkty podlegają międzynarodowej wymianie handlowej, będzie wpływała na wynagrodzenia w pozostałych firmach. W ekonomii ten wpływ nazywa się efektem Balassy-Samuelsona.

Oczywiście w Polsce też są wysoko wyspecjalizowane fabryki samochodów i centra usługowe, jednak jest to relatywnie niewielka część gospodarki (zresztą ich ulokowanie w Polsce wynika właśnie z niskich kosztów pracy u nas). Generalnie nasza produktywność mocno odbiega od tej w krajach powszechnie uznawanych za wysoko rozwinięte. Najłatwiej ją policzyć przez podzielenie wartości PKB, czyli wszystkich dóbr i usług wyprodukowanych w gospodarce w ciągu roku, przez ilość czasu potrzebą do ich wyprodukowania, czyli liczbę godzin przepracowaną w sumie przez wszystkich zatrudnionych. Jak widać na wykresie poniżej, pod tym względem wciąż nam do Europy Zachodniej daleko. Dopóki to się nie zmieni, to trudno oczekiwać wzrostu wynagrodzeń w naszym kraju.

Na marginesie, wykres pokazuje także jak ważna jest produktywność z punktu widzenia dobrobytu danego kraju. Dziwić może wysoka pozycja Francji, a niska Japonii w powyższym zestawieniu. Wynika ona w dużej mierze z liczby przepracowanych godzin. Kraj Kwitnącej Wiśni wręcz słynie z nadgodzin, podczas gdy nad Loarą możliwe jest ciągłe skracanie tygodnia pracy.

Co to ma do Polski?

Temat ewolucji z kraju konkurującego tanią siłą roboczą, do kraju konkurującego technologią powrócił na tapetę w związku z planem znaczącego podniesienia płacy minimalnej w ciągu kolejnych 4 lat. W tym czasie ma ona u nas wzrosnąć do poziomu ponad 60 proc. płacy średniej, czyli do poziomu nienotowanego w innych krajach wysokorozwiniętych (należących do OECD).

Pojawiają się poważne wątpliwości, czy samo podniesienie wynagrodzeń jest najlepszą metodą na wyrwanie się z grupy krajów konkurujących niskimi kosztami pracy. Trzymając się przykładu powyżej, sam fakt, że fabryka śrubek w kraju W podniesie wynagrodzenia, nie oznacza jeszcze, że pracownicy z dnia na dzień będą produkować dwa razy więcej. By tak się stało, konieczne są nowe maszyny i technologie. Naturalnie można domniemywać, że podwyżka płacy minimalnej będzie motywacją dla firm do poczynienia odpowiednich inwestycji. Problem w tym, że do tego potrzebny jest kapitał, którego w Polsce notorycznie brakuje i można domniemywać, że to się nie zmieni od samego tylko podniesienia wynagrodzeń.

Jak pokazaliśmy powyżej, różnice w technologii pomiędzy krajami w ramach jednej gałęzi gospodarki to tylko jedna strona medalu - i to ta mniej znacząca. Dużo większe znaczenie ma co produkujemy i gdzie to się znajduje w globalnym łańcuchu wartości. W Polsce głównym problemem jest to, że jak spojrzymy na gospodarkę jako całość, produkujemy raczej mało zaawansowane dobra i usługi. Trudno oczekiwać, że w wyniku samego tylko podniesienia wypłat dojdzie nagle do jakiegoś poważnego przebranżowienia całego państwa i w kilka lat zaczniemy produkować bardziej zaawansowane dobra i usługi.

To prowadzi do dość ponurego wniosku, że część przedsiębiorstw, szczególnie te mniej produktywne, znacząco wyższych kosztów pracy po prostu nie udźwignie. W zasadzie nie ma w tym niczego złego. Trudno tutaj odmówić racji niektórym, szczególnie lewicowym komentatorom, którzy wskazują, że jak przedsiębiorcy nie stać, by płacić wynagrodzenia o wartości X, to nie powinien w ogóle prowadzić działalności gospodarczej. Tylko co dalej?

W naszej historii mieliśmy już przykład znacznego przekształcenia gospodarki, który wyeliminował z rynku przedsiębiorstwa mniej produktywne. Historia pokazała, że wówczas były w Polsce całe regiony, gdzie poza tymi mało produktywnymi nie za bardzo były jakiekolwiek inne. Tamta terapia szokowa doprowadziła do gospodarczej dewastacji całych regionów, z której do dziś nie mogą się podnieść. Pytanie brzmi, czy na pewno chcemy przeprowadzić kolejną ogólnokrajową terapię szokową.

>>> Czytaj też: Więcej pieniędzy? Ludzie chcą podwyżki płacy, więc ją dostaną [SONDAŻ]