Według Banasia sprawy nie było i można się rozejść.
Gdy wybuchła afera wokół przewodniczącego Komisji Nadzoru Finansowego Marka Chrzanowskiego, po tym jak „Gazeta Wyborcza” ujawniła nagranie jego rozmowy z miliarderem Leszkiem Czarneckim, ówczesny szef nadzoru nie widział w sobie winy i rezygnacji składać nie zamierzał. Ktoś jednak znalazł argumenty, aby go przekonać do zmiany zdania i już po kilku godzinach fotel w KNF się zwolnił.
Gdy media ujawniły, ile zarabiają dwie dyrektorki z Narodowego Banku Polskiego i sugerowały, że kompetencje mogą nie odzwierciedlać tak wysokich przelewów, wokół banku centralnego rozpętała się burza. Doprowadziła nawet do zmiany przepisów i ustawowego uregulowania kwestii dyrektorskich wynagrodzeń. Adam Glapiński zamieszanie przetrwał, chociaż nie brakowało w PiS także głosów, że powinien ustąpić dla dobra dobrej zmiany.
Gdy we wrześniu „Superwizjer” TVN pokazał, co się dzieje w kamienicy należącej do Mariana Banasia – a działo się wiele, bo panowie z półświatka krakowskiego prowadzili tam hotel na godziny – wydawało się, że jego dni są policzone. Tym bardziej że CBA od kwietnia kontrolowało jego oświadczenia majątkowe i z przecieków, jakie trafiają do mediów, wynika, że nie wszystkie składniki majątku mają pokrycie w dochodach szefa NIK.
Marka Chrzanowskiego już nie ma, Adam Glapiński trwa… A Marian Banaś? Wszystko wskazuje, że też przetrwa, bo tylko od niego zależy, czy będzie dalej kierował NIK. ©℗
Reklama