Jeśli chcecie przykładu tego jak daleko zaszła strefa euro, wystarczy spojrzeć na Grecję i Włochy.

Jeszcze do niedawna te dwa śródziemnomorskie kraje były traktowane jak dwaj chorzy Europy, jako że inwestorzy domagali się wysokich premii za utrzymanie swoich obligacji skarbowych. Te dodatkowe opłaty były tym bardziej uderzające, jeśli się wzięło pod uwagę gwałtowny spadek rentowności innych krajów, których gospodarki pochłonął kryzys zadłużenia publicznego na początku 2010 roku. Chodzi mianowicie o Hiszpanię, Portugalię i Irlandię.

Grecja i Włochy w końcu dołączyły do tej trójki, ale wciąż istnieją powody do sceptycyzmu. Oba kraje nadal cierpią z powodu bardzo wysokiego poziomu długu publicznego, którego nie zlikwidował słaby wzrost gospodarczy. I chociaż rynki finansowe zdają się lubić nowe rządy w Atenach i Rzymie, istnieje ryzyko, że administracje te okażą się zbyt optymistyczne w swoich prognozach dotyczących tempa wzrostu ich gospodarek i zmniejszenia deficytów budżetowych.

Na początku października oba kraje zaliczyły coś, co można nazwać momentami symbolicznymi. Grecja po raz pierwszy wyemitowała nowy trzymiesięczny dług z ujemną stopą zwrotu, dołączając do rosnącej lity krajów w Europie i poza nią, które mają przywilej otrzymywania pożyczki. Tymczasem Włochy sprzedały po raz pierwszy od początku tej dekady obligacje denominowane w dolarach. Aukcja okazała się wielkim sukcesem, ponieważ Rzym wyłożył na rynek 7 mld dolarów długu, ponad dwukrotnie więcej niż początkowo szacowano, po otrzymaniu zamówień o wartości ponad 18 mld. dolarów.

W obu przypadkach udana sprzedaż obligacji jest zwieńczeniem miesiąca niezwykłego powrotu. Dziesięcioletnia grecka obligacja przyniosła w połowie maja ponad 3,5 proc., z marżą ponad 360 punktów bazowych w porównaniu z Niemcami. Obecnie oferuje mniej niż 1,5 proc. ponieważ spread spadł poniżej 200 punktów bazowych. W tym samym okresie dziesięcioletnie obligacje włoskie spadły z ok. 2,7 proc. do poniżej 1 proc. obecnie. Spread z pakietami o podobnym czasie trwania zmniejszył się o połowę z ok. 280 do ok. 140 punktów bazowych.

Reklama

Ten niesamowity przebieg sytuacji można częściowo wyjaśnić polityką Europejskiego Banku Centralnego. Od wiosny 2018 r. EBC skłaniał się ku bardziej ekspansyjnej polityce pieniężnej. W ubiegłym miesiącu ustępujący prezes Mario Draghi ogłosił, że bank obniży stopę depozytową jeszcze silniej i wznowi program zakupów aktywów netto, co wyraźnie przyczyniło się do obniżenia rentowności obligacji.

Lecz Włochy i Grecja korzystają również z tego, że sterują nimi obecnie nowe rządy. W Rzymie centroprawicowa Partia Demokratyczna zastąpiła prawicową Ligę w porozumieniu z Ruchem Pięciu Gwiazd. Nowa koalicja zajęła znacznie mniej konfrontacyjne stanowisko w stosunku do pozostałych krajów UE, zapewniając inwestorów, że tak naprawdę nie ma szans na to, by Rzym opuścił strefę wspólnej waluty. W Grecji centroprawicowy Kyriakos Mitsotakis zastąpił mocno lewicowego Aleksisa Tsiprasa na stanowisku premiera. Inwestorzy mają nadzieję, że Grecja w końcu wróci do siebie po niekończącej się recesji ostatniej dekady.

A jednak w żadnym miejscu nie można dać się ponieść emocjom. Dług publiczny Grecji wyniósł ponad 180 proc. dochodu narodowego na koniec 2018 roku, podczas gdy włoski stanowił prawie 135 proc. dochodu narodowego. Rzym i Ateny nie mają problemu z rolowaniem obligacji przy bardzo korzystnych stopach procentowych. Pytanie jednak brzmi, czy będą w stanie podnieść stopy wzrostu na tyle, aby obciążenia te stały się bardziej zrównoważone, szczególnie w czasach wyjątkowo niskiej inflacji.

Druga kwestia dotyczy wiarygodności obu rządów. Nowa administracja Włoch zmierza do osiągnięcia 2,2 proc. deficytu budżetowego na przyszły rok, co jest zgodne z tegorocznym poziomem. Jednak większość swoich dodatkowych dochodów przekazała na środki do walki z unikaniem opodatkowania. Grecja przewiduje bardzo optymistyczne stopy wzrostu na przyszły rok, znacznie powyżej prognoz Komisji Europejskiej. Wiele będzie zależeć od tego, czy boom inwestycyjny, na który liczy Mitsotakis, faktycznie się zmaterializuje.

Mimo mroku związanego z perspektywami, jakie leżą przed strefą euro, Włochy i Grecja stanowią dwa powody do umiarkowanej radości. Ale ponieważ te dwie krainy wiedzą coś aż za dobrze, może się okazać, że wznoszenie się potrwa znacznie dłużej niż upadek.

>>> Czytaj też: Zrównoważony budżet? To już historia. Miliardy z OFE nie pomogą