Obserwowałem rozwój oraz zamieranie pierwszej partii Jarosława Kaczyńskiego – Porozumienia Centrum. Z początku ta formacja była w tym sensie piłsudczykowska, że wyznaczyła sobie od razu do realizacji wielkie cele – np. pokonanie dominującego układu politycznego i medialnego – w przekonaniu, że kiedy się chce, to można. Pragmatycznie tuczyła się wówczas na popularności prezydenta Lecha Wałęsy, któremu program działania faktycznie wytyczał Jarosław Kaczyński i jego otoczenie – taką politykę „tuczenia” stosował i Piłsudski, współpracując nawet z wywiadem austriackim.
W drugiej fazie swojego istnienia PC było piłsudczykowskie w tym znaczeniu, że spoiwem grupy stało się Odrzucenie. Patriotyczna PC poniewierana przez „salon” za to, że miała rację, i pozostawiona na marginesie przez wyborców idealnie trafiała w model przygotowany kiedyś przez wielkich poprzedników. „Krzyczeli żeśmy stumanieni/ Nie wierząc nam, że chcieć to móc/ Leliśmy krew osamotnieni…” – to pieśń legionistów Piłsudskiego, którą wszakże mogliby sobie podśpiewywać uczestnicy pikiet PC. Pikiet, które próbowały przekonać rząd, że w Polsce działa mafia (z tajemniczych powodów ten, kto tak uważał, był w początku lat 90. piętnowany jako oszołom), że prywatyzacje mają skłonność do dziczenia (i ten pogląd eliminował z kręgu „ludzi normalnych”), że dawni funkcjonariusze służb PRL mają zadziwiająco duże wpływy w gospodarce, zwłaszcza w finansach (co było herezją!). I tak dalej.
Treść całego artykułu można przeczytać w piątkowym, weekendowym wydaniu DGP.
Reklama