Czy inwestując w siebie, można oczekiwać godnej emerytury? Na tak postawione pytanie da się odpowiedzieć zarówno „oczywiście, tak!”, jak i „absolutnie, nie!”.
Rachunek inwestycji, czyli porównanie poniesionych nakładów z przyszłymi korzyściami, musi (a) mierzyć wszystkie nakłady oraz (b) jakoś zdefiniować horyzont czasowy dla zwymiarowanych finansowo korzyści.
Czym są nakłady w rachunku inwestycji w siebie? Oprócz typowych kosztów finansowych (czesne, opłata za szkolenie, dojazdy, zakwaterowanie etc.) należy uwzględnić także koszty alternatywne, czyli przychody, które utraciliśmy (lub mogliśmy utracić), ucząc się, studiując czy dokształcając. Warto też pamiętać o rezygnacji z przyjemności, z czasu, który można byłoby spędzić inaczej niż w auli. Siłą rzeczy nakłady są zatem sprawą bardzo indywidualną. A korzyści z inwestycji w siebie? Zwykle: wyższe wynagrodzenie, mniejsze ryzyko utraty pracy i większe prawdopodobieństwo znalezienia nowej. Choć czynniki takie jak prawdopodobieństwo utraty pracy są bardziej zobiektywizowane niż oszacowanie „emocjonalnego kosztu” czasu poświęconego na podnoszenie wiedzy, ich ocena pozostanie subiektywna, bo przecież nie znajdujemy się równolegle na dwóch ścieżkach naszej kariery: z wykształceniem i bez.
Cały artykuł przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP