Volkswagen dopiero co uruchomił produkcję elektrycznego ID.3, aMercedes, Audi, Porsche czy BMW też już wjechały werę elektromobilności izapowiadają, że teraz pozostaje im tylko przyspieszać. Każdy dwoi się itroi, kombinuje, skąd wziąć baterie, jak zwiększyć zasięg, ile bimbalionów wpompować wbadania irozwój, aż tu nagle… Wpada Mózg – o, pardon, Musk – imówi, że on tu będzie robił Teslę.
Zapytany o to, dlaczego wybrał akurat Niemcy, Elon miał odpowiedzieć: „Bo niemiecka inżynieria jest wyjątkowa”. Podejrzewam, że ktoś źle przetłumaczył jego słowa. W rzeczywistości miał na myśli mniej więcej coś takiego: „Być może umiecie robić dobre auta, ale to JA umiem robić dobre auta elektryczne, gdyż – jeśli nie zauważyliście – zajmuję się tym od 10 lat. Gdy wypuszczałem na rynek pierwszy samochód na baterie, wy majstrowaliście przy oprogramowaniu w dieslach. Aktualnie znajdujecie się więc w d…e. A co gorsza d…a ta siedzi na elektrycznym krześle. I to ja jestem tym krzesłem”. Jestem pewien, że dokładnie taki plan ma w głowie Musk.
Reklama
Przyznaję, że jeszcze przedwczoraj nie rozumiałem fenomenu Tesli. A to dlatego, że kilka lat temu wsiadłem do modelu S i wysiadłem z niego po pięciu sekundach, szepcząc pod nosem „Co za g…o!” (no dobra, powiedziałem to na tyle głośno, że stojący obok przedstawiciel marki zapytał „What does it mean?”). W Tesli S było tyle taniego plastiku, że śmierdziało w niej bardziej niż na stoisku z butami w Wólce Kosowskiej. Gdy trzasnąłem prawymi przednimi drzwiami, otworzyła się klapa bagażnika. Fotel kierowcy był komfortowy jak przeciągnięcie ręką po nieheblowanej desce. Z kolei ekran dotykowy reagował na polecenia równie szybko i sprawnie, co moje dzieci na polecenie: „Umyjcie zęby!”.
Wszystko to sprawiło, że ludzi, którzy zachwycali się Teslami, uważałem za świrów. Członków sekty, którzy mają Elona za proroka i ślepo za nim podążają – gdyby postanowił sprzedać im taczkę wyładowaną gnojem za 100 tys. dol., też by ją kupili, wierząc, że w ten sposób ratują życie foki grenlandzkiej. Smutna prawda jest taka, że o ile większość nowych aut prezentuje się porządnie, a żałosne stają się dopiero wtedy, gdy zaczynają jechać, to Tesla S rocznik 2013 żałosna robiła się już w chwili otwarcia drzwi. I to do tego stopnia, że nigdy nie miałem nawet najmniejszej ochoty się nią przejechać. Inna sprawa, że nie miałem też okazji, bo marka nie jest oficjalnie oferowana na polskim rynku. Aż tu nagle…
Cały artykuł przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP