„Logika komfortu zwyciężyła nad logiką ustępstw wobec Zachodu” – ocenił na łamach portalu Naviny.by analityk Arciom Szrajbman. „Okno do Europy już zostało +wyrąbane+, trzeba to wypełnić jakimiś konkretami, a symbolicznie demonstrować cokolwiek Zachodowi już raczej nie ma potrzeby” – wskazał politolog Dzianis Mieljancou.

„Władze Białorusi uznały najwyraźniej, że Zachód jakoś to przełknie. Rzeczywiście, przerywać pragmatycznego dialogu z Mińskiem nie opłaca się, skoro powstrzymywanie Rosji wydaje się ważniejszym zadaniem niż nawracanie autorytarnego lidera Białorusi” – wskazał publicysta Alaksandr Kłaskouski.

Według analityków dopuszczenie opozycji do parlamentu było – jako gest - ważniejsze w poprzednich wyborach w 2016 r., gdy normalizacja relacji z Zachodem nabierała dopiero rozpędu. Teraz dla prezydenta Alaksandra Łukaszenki ważniejsze jest utrzymanie kontroli nad systemem politycznym, zwłaszcza w kontekście problemów w relacjach z Moskwą. Ta wywiera na Mińsk coraz większą presję, domagając się ustępstw w ramach programu tzw. pogłębionej integracji.

Poza tym – wskazują eksperci – za około pół roku odbędą się wybory prezydenckie i dla lidera Białorusi ważniejsze jest kontrolowanie sytuacji wewnątrz kraju.

Reklama

„Jeśli pojawi się wybór: uznanie Zachodu czy zaburzenie równowagi systemu w kraju czy też utrzymanie kontroli wewnątrz versus powrót sankcji i izolacji, to Mińsk wybierze utrzymanie wewnętrznej stabilności, bez oglądania się na konsekwencje” – uważa Mieljancou.

„Dla opozycjonistów mandat poselski mógłby stać się odskocznią w przygotowaniu do wyborów prezydenckich. Po co dawać im platformę?” – pytał retorycznie Kłaskouski. „Idą ciężkie czasu, tu nie ma miejsca na pluralizm, w systemie nie może być słabych ogniw” – ocenił.

Opozycja i większość analityków uważają, że wybory parlamentarne były „próbą generalną” przed prezydenckimi, co oznacza, że ta kolejna elekcja będzie przebiegać w jeszcze bardziej radykalnych warunkach.

W wyborach parlamentarnych o 110 miejsc w Izbie Reprezentantów ubiegało się 513 kandydatów, w tym niemal 200 przedstawicieli opozycji. Według oficjalnych danych ogólna frekwencja wyniosła 77,22 proc. Ostateczne wyniki mają zostać ogłoszone 22 listopada.

Przebieg wyborów skrytykowali zachodni obserwatorzy z OBWE i Rady Europy, oceniając, że nie spełniały one standardów demokratycznych.

Misje z poradzieckiej Wspólnoty Niepodległych Państw i Szanghajskiej Organizacji Współpracy uznały z kolei wybory za „konkurencyjne i przejrzyste, przeprowadzone zgodnie ze standardami demokratycznymi”.

O masowych nieprawidłowościach i falsyfikacjach mówili niezależni obserwatorzy z kampanii Prawo Wyboru.

W poniedziałek rzeczniczka unijnej dyplomacji w imieniu wspólnoty oceniła, że „zmarnowano możliwość”, by przeprowadzić wybory zgodnie ze standardami demokratycznymi. „Przed wyborami prezydenckimi w 2020 r. jest bardzo ważne, by władze Białorusi wznowiły pracę nad reformą prawa wyborczego. Będzie to także miało kluczowe znaczenie dla pełnej realizacji stosunków pomiędzy UE i Białorusią” – oświadczyła.