Uświadomienie sobie własnej bezbronności wobec państwa jest bolesne. Przy minimalnym wysiłku tajne służby, po przejęciu kontroli nad smartfonem, od razu wiedzą, gdzie jesteśmy, z kim rozmawiamy, przeczytają SMS-y, przejrzą zdjęcia i uaktywnią kamerę. Systemy miejskiego monitoringu stają się coraz skuteczniejsze dzięki korzystaniu z nieustannie dopracowywanych technologii rozpoznawania twarzy i sylwetki. Do tego dochodzą dane o nas gromadzone przez media społecznościowe.
W efekcie jeśli dobrze zorganizowane państwo przy pomocy tajnych służb zechce dowiedzieć się wszystkiego o którymś z obywateli, to bez problemu odkryje jego najbardziej wstydliwe tajemnice. Tak stopniowo rodzi się model nadzoru rodem z Orwella.
Jego namiastkę udało się stworzyć komunistom władającym Niemiecką Republiką Demokratyczną.

Stąd nie ma ucieczki

Reklama
„Mur berliński będzie istnieć jeszcze za 50, a nawet za 100 lat” – oświadczył 18 stycznia 1989 r. sekretarz generalny SED Erich Honecker na łamach dziennika „Neues Deutschland”. Przywódca NRD miał wiele przesłanek, by żywić takie przekonanie. Jego państwo zbudowało jedną z najszczelniejszych granic w historii ludzkości.
Na liczącej prawie 1,4 tys. km linii granicznej z RFN wzniesiono wysoki na 4 m metalowy płot. Za nim znajdowała się oświetlona aleja dla strażników, wieże obserwacyjne i posterunki z psami. Potem pola minowe oraz samopały strzelające do każdego, kto uaktywni fotokomórkę. Gdyby jakimś cudem zbieg sforsował płot, nie zastrzelili go strażnicy i nie zagryzły psy, nie wszedł na minę i uniknął postrzału, miał do pokonania tylko jeszcze jeden płot – dopiero za nim była wolność.
Początkowo najłatwiej udawało się przedostać z Berlina Wschodniego do zachodniej części miasta, znajdującej się pod kontrolą alianckich mocarstw. Jednak w sierpniu 1961 r. władze NRD rozpoczęły budowę długiego na 155 km muru. Berlińska fortyfikacja, uzupełniona wieżyczkami strażniczymi, siatkami z drutu kolczastego i czujnikami ruchu, była równie skuteczną przeszkodą do pokonania jak granica.
Podczas prób sforsowania muru zginęło co najmniej 138 desperatów. Jeśli idzie o pozostałą część granicy z Zachodem, to statystyki zaczęto prowadzić dopiero w 1974 r. Od tego momentu przez kolejne pięć lat odnotowano zgony prawie 100 osób rozerwanych przez miny lub zabitych kulami z samopałów. Więcej szczęścia miało do 1979 r. prawie 4,7 tys. obywateli NRD ujętych przez straż graniczną, nim znaleźli się na polu minowym. Przeżyli, lecz czekał ich dłuższy pobyt w więzieniu za nielegalną próbę przekroczenie granicy.
Cały artykuł przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP