Samolot prezydencki Air Force One wylądował na lotnisku w Bagram ok. godz. 20.30 czasu lokalnego. Na pokładzie był doradca Białego Domu ds. bezpieczeństwa narodowego Robert O'Brien, mała grupa urzędników administracji Trumpa, agenci Secret Service oraz grupa dziennikarzy.

Agencje piszą, że Trump po raz pierwszy za swojej prezydentury odwiedził Afganistan, a w Kabulu jego wizyta odbierana jest jako nadzieja na wznowienie rozmów z talibami. Potwierdziły to słowa amerykańskiego prezydenta, który po wyjściu z samolotu powiedział, że USA znów zaangażowały się w rozmowy z talibskimi przywódcami.

"Talibowie chcą zawrzeć układ - powiedział Trump. - Spotykamy się z nimi i mówimy im, że potrzebne jest zawieszenie broni. Do tej pory oni tego nie chcieli, ale teraz już zmienili zdanie. Prawdopodobnie uda się nam".

Na lotnisku w Bagram Trump został przywitany przez generała Marka Milleya, szefa Kolegium Szefów Sztabów sił zbrojnych USA. Prezydent podzielił się indykiem z delegacją amerykańskich żołnierzy i zjadł z nimi wspólną kolację, w której uczestniczył też prezydent Afganistanu. Jak pisze AP, pobyt na lotnisku zajął Trumpowi ok. 2,5 godziny.

Reklama

Na początku września Trump odwołał rokowania pokojowe z talibami, które trwały niemal rok. Amerykański prezydent oskarżył talibów o chęć "wzmocnienia własnej pozycji przetargowej w negocjacjach" za pomocą aktów terroru. Sekretarz stanu USA Mike Pompeo mówił wówczas, że rozmowy w sprawie przywrócenia pokoju w Afganistanie zawieszono, a USA będą wywierać nacisk na prowadzących działania zbrojne talibów, zapewniając militarne wsparcie afgańskim siłom rządowym.

Stany Zjednoczone zakończyły działania bojowe w Afganistanie w 2014 roku. Od tego czasu w kraju tym pozostaje 20 tys. żołnierzy z państw NATO, w tym 12 tys. z USA. Zajmują się szkoleniem i wspieraniem armii afgańskiej walczącej z talibami.

Talibowie kontrolują prawie połowę terytorium Afganistanu. Ocenia się, że obecnie są najsilniejsi od czasu inwazji USA w 2001 roku. Z ich rąk w ciągu 18 lat zginęło ponad 2 400 amerykańskich żołnierzy i pracowników wojskowych.

Plany wizyty Trumpa w Afganistanie ze względów bezpieczeństwa utrzymywane były przez Biały Dom w tajemnicy. Prezydent do Waszyngtonu poleciał potajemnie z Florydy, gdzie w swojej posiadłości Mar-a-Lago, według oficjalnych informacji, miał spędzać Święto Dziękczynienia. Aby tę wersję utrzymać jak najdłużej, na lotnisku w West Palm Beach ustawiono boeinga 747, którego zmodyfikowano tak, aby był bliźniaczo podobny do Air Force One.

Prawdziwy samolot prezydencki czekał jednak na Trumpa w bazie sił powietrznych w Andrews pod Waszyngtonem. Tam w jednej grupie czarną furgonetką przywieziono dziennikarzy, mających towarzyszyć prezydentowi w podróży. Także i oni byli zobligowani do zachowania tajemnicy na temat planów głowy państwa.

Wszyscy pasażerowie lotu do Afganistanu musieli oddać w depozyt swoje telefony komórkowe. Zabiegi te zastosowane zostały po to, aby uniknąć powtórki z zeszłego roku, gdy samolot z prezydentem USA na pokładzie został wytropiony podczas jego lotu do Iraku przez amatorskiego obserwatora lotów z Wielkiej Brytanii.

Sekretarz prasowa Białego Domu Stephanie Grisham powiedziała, że podróż Trumpa do Afganistanu była planowana od kilku tygodni. "To niebezpieczny teren, dlatego prezydent chce wspierać naszych żołnierzy, którzy tam są - powiedziała Grisham. - Donald Trump i jego żona zdają sobie sprawę, że wiele osób jest tam z dala od swoich rodzin podczas tych świąt, dlatego pomyśleliśmy, że będzie to dla nich miła niespodzianka". (PAP)