Tymczasem sędzia Paweł Juszczyszyn po prostu zrobił to, co do niego należało – podjął decyzję procesową.
Na jego miejscu mógł się znaleźć każdy inny sędzia. Mamy ich w Polsce około 10 tys. I pewnie każdy, kto zdecydowałby się na podobny krok, z dnia na dzień stałby się medialną gwiazdą. Na pierwszy rzut oka to nie dziwi. Sędzia rzucił przecież wyzwanie rządzącym, a tym samym wiele ryzykował. Nie chodzi tylko o to, że minister sprawiedliwości odwołał go z delegacji. To może się okazać najmniej uciążliwą dla sędziego konsekwencją.
Medialne zainteresowanie może jednak wynikać z innych, głębszych przyczyn. Niewykluczone, że mamy jako społeczeństwo nadal problem z czymś, co w bardziej dojrzałych systemach demokratycznych jest oczywistą oczywistością: z zaakceptowaniem sędziowskiej niezawisłości. Nie do końca uświadamiamy sobie, że każda osoba z tej dziesięciotysięcznej armii jest przedstawicielem jednej z trzech władz. Ta ma zaś sporo narzędzi, żeby wpływać na naszą rzeczywistość. Także ustrojową.
Sędzia Paweł Juszczyszyn do ostatniego poniedziałku był osobą praktycznie anonimową, przynajmniej dla mediów mainstreamowych. W olsztyńskim środowisku jest jednak znany. Nie boi się publicznie mówić (np. na zgromadzeniach sędziów), co sądzi na temat tego, co rządzący wyprawiają z sądami. Macierzystym miejscem pracy sędziego Juszczyszyna jest Sąd Rejonowy w Olsztynie. To właśnie tam wróci, gdy dokończy sprawy powierzone mu na delegacji. I można przypuszczać, że nie będzie miał łatwego życia. Mało kto pamięta, że na czele olsztyńskiego sądu rejonowego sądu stoi nie kto inny, jak Maciej Nawacki, jeden z członków obecnej Krajowej Rady Sądownictwa. Ten sam, dla którego poparcie wycofało kilkoro sędziów, gdy startował w konkursie do KRS. Ten sam, który oświadczył, że sam sobie takiego poparcia udzielił. „Byłoby dziwne, gdybym tego nie zrobił” – stwierdził bez żenady.
Reklama