Kariera Donalda Tuska to nieustanne i zręczne balansowanie. Był liberałem z konserwatywną wrażliwością, potem trochę socjaldemokratą. I na tym politycznym kodzie oparł swoją aktywność jako przewodniczący Rady Europejskiej, próbując godzić perspektywy starych i nowych członków UE.
– Bruksela dobrze orientowała się w sytuacji politycznej w Polsce i rozdźwięku pomiędzy PiS a Donaldem Tuskiem. Ale sam fakt, że Polak zajmował tak wysokie stanowisko, sprawiał, że perspektywa Polski i Europy Środkowej była dużo lepiej znana i rozumiana – mówi Janis A. Emmanouilidis, dyrektor badań w brukselskim think tanku European Policy Centre.
Perspektywa regionu wybrzmiewała przede wszystkim w sprawie Kremla. W jednym z ostatnich wystąpień przewodniczący RE próbował utemperować ambicje francuskiego prezydenta Emmanuela Macrona, który zapowiedział nowe otwarcie w relacjach z Rosją. Tusk powiedział, że Moskwa nie jest – jak określił ją Macron – „strategicznym partnerem”, lecz „strategicznym problemem” Europy. Rosja pozostawała stałym punktem odniesienia w myśleniu Tuska o polityce zagranicznej. Perspektywa środkowoeuropejska wybrzmiała też w sprawie rozszerzenia Wspólnoty o kraje bałkańskie. Tu również stał się krytykiem polityki francuskiego prezydenta, który zdecydował się zablokować otwarcie rozmów akcesyjnych z Macedonią Północną i Albanią. Tusk nazwał to błędem.
Zasadniczo odmiennie sprawy widzi jego następca Charles Michel. W wywiadzie dla „Financial Times” Belg, który od piątku już oficjalnie jest przewodniczącym RE, przedstawił tezy zbliżone do tych, jakie wcześniej w kontrowersyjnym wywiadzie dla „The Economist” głosił Macron. Michel również jest zdania, że Europie grozi utknięcie na globalnej scenie pomiędzy dwoma głównymi rozgrywającymi: Chinami i Stanami Zjednoczonymi.
Reklama