"W wariancie pośrednim deficyt roczny funduszu emerytalnego w procencie PKB rośnie z poziomu 2,02% w 2020 r. do 2,29% w 2025 r., po czym cały czas maleje i w 2080 r. osiąga poziom 0,42%. Z kolei wydolność funduszu emerytalnego, czyli iloraz wpływów i wydatków, początkowo maleje z poziomu 73,7 % w 2020 r. do 71% w 2026 r., po czym rośnie do 92,7% w 2080 r. Zatem nawet przy założeniu szybkiego tempa starzenia się ludności, saldo funduszu w procencie PKB stopniowo się poprawia, a skala dopłat budżetowych w procencie PKB będzie malała. To wyraźnie potwierdza tezę, że "nowy" system z perspektywy fiskalnej jest wyjątkowo odporny na demografię" - prognozuje dr Paweł Wojciechowski, cytowany w komunikacie.

Według niego należy zwrócić uwagę, że prognoza ZUS nie uwzględnia dyskrecjonalnych wydatków, które mają charakter jednorazowy, takich jak tzw. 13. emerytura, ani kwotowych waloryzacji lub preferencji dla przedsiębiorców, takich jak MDG plus.

"Naturalnie poprawa wydolności funduszu emerytalnego w warunkach zmian demograficznych musi odbywać się kosztem obniżenia stopy zastąpienia, czyli relacji przeciętnej emerytury do przeciętnego wynagrodzenia. Stopa zastąpienia spadnie z 53,8% obecnie do 23,1% w roku 2080. Główną przyczyną jest wydłużenie średniego dalszego trwania życia po przejściu na emeryturę, które jest uwzględniane przy wyliczaniu emerytur. Wspólne dla obu płci średnie dalsze trwanie życia wzrośnie dla 60-latków z 22,5 lat w 2020 r. do 29,8 lat w 2080 r. oraz dla 65-latków z 18,7 lat w 2020 r. do 25,3 lat w 2080 r." - czytamy dalej.

Na spadek stopy zastąpienia, poza demografią, mają wpływ też inne czynniki, takie jak: stopniowe zastępowanie "starego" systemu przez "nowy", czy limit 30-krotności na składkę emerytalno-rentową, które ogranicza wysokość kumulowanych uprawnień na indywidualnych kontach ubezpieczonych w porównaniu do wielkości wynagrodzeń, podano dalej.

"Obniżenie stóp zastąpienia nie oznacza jednak obniżenia kwotowej rzeczywistej wartości świadczenia. W roku 2080 prognozowana średnia emerytura w ujęciu jej siły nabywczej, czyli zdyskontowana inflacją na obecny moment byłaby dwukrotnie wyższa niż wysokość średniej emerytury obecnie. Wynika to z faktu, że łączny efekt wzrostu wnoszonych składek z powodu wzrostu wynagrodzeń, rosnącej skali dopłat do minimalnej emerytury oraz nieujemnej waloryzacji jest silniejszy niż wpływ czynnika demograficznego. Z drugiej strony bilans znoszenia się tych czynników nie jest na tyle silny, aby przeciwdziałać spadkowi stóp zastąpienia" - podsumował Wojciechowski.

>>> Polecamy: Tak rosną nierówności. 1 proc. najbogatszych Amerykanów ma już prawie tyle majątku, co cała klasa średnia