Jednym ze zdarzeń bardzo uważnie obserwowanych przez ekonomistów i finansistów jest wojna handlowa między Chinami a Stanami Zjednoczonymi. Prezydent USA Donald Trump przekonuje, że jest ona „dobra i łatwa do wygrania”. Zapewne podobnie uważał prezydent Herbert Hoover w 1930 r., gdy godził się – tłumacząc to ochroną gospodarki przed skutkami dotkliwego załamania na giełdzie – na wejście w życie ustawy Smoota-Hawleya, która zwiększyła do rekordowych poziomów cła na 20 tys. importowanych towarów - pisze Anatol Roettke.
Liczne badania wskazują, że do pogłębienia Wielkiego Kryzysu przyczyniły się głównie: zła polityka pieniężna, problemy sektora finansowego i kartelizacja gospodarki. A co z wojną handlową?
W odpowiedzi na amerykańskie cła z 1930 r. inne kraje także wprowadziły ograniczenia – i w efekcie światowy handel skurczył się o 65 proc. Oczywiście bariery nie były jedyną przyczyną tego zjawiska, na to nałożyły się także malejące dochody głównych gospodarek świata. Ale w państwach rozwiniętych w latach 1929–1932 r. PKB zmniejszyło się o 16,7 proc., natomiast poziom handlu spadł o 23,5 proc. – to oznacza, że wojny handlowe pogłębiły obniżenie wymiany międzynarodowej. Szacunki różnią się co do skali, ale literatura wskazuje, że byly one odpowiedzialne za prawie połowę spadku handlu. Czyli miały ogromne znaczenie.
Wiele badań wskazuje, że spadek ten nie miał wówczas wielkiego wpływu na PKB Stanów Zjednoczonych. Czy to oznacza, że Trump ma dziś rację, mówiąc, że wojna handlowa jest „dobra i łatwa do wygrania”? Po pierwsze, główną przyczyną tego niewielkiego wpływu było to, że udział importu i udział eksportu w PKB Stanów nie był wielki – wynosił ok. 5 proc. Tymczasem obecnie jest wielokrotnie większy niż w czasach Wielkiego Kryzysu: udział eksportu w PKB wynosi ok. 12 proc., zaś importu ok. 15 proc. Zauważmy też, że podczas ostatniego kryzysu, który zaczął się po upadku Lehman Brothers w 2008 r., nie było – aż do teraz – wojny handlowej.
Reklama
Choć siłowanie Waszyngtonu z Pekinem zaczęło się 15 miesięcy temu, to mamy już pierwsze badania dotyczące efektów tej konfrontacji. Michael Waugh z Uniwersytetu Nowojorskiego zbadał, w jaki sposób wprowadzone przez Chiny cła odwetowe wpłynęły na amerykańskich konsumentów. Badanie obejmuje lata 2017–2018, a do jego przygotowania wykorzystano dane o sprzedaży nowych samochodów – była to miara zmian w konsumpcji. Dane zbierano na poziomie hrabstw – to tak, jakby w Polsce mierzyć konsumpcję w gminach. To bardzo ważne, bo jeszcze przed wprowadzeniem ceł niektóre hrabstwa wytwarzały więcej dóbr eksportowanych do Chin, zaś inne mniej, co pozwala zidentyfikować faktyczny wpływ wojny handlowej, a nie tylko przypadkowe korelacje.
Waugh wskazuje na zaskakująco wysokie negatywne skutki wojny handlowej: w hrabstwach, które są bardziej uzależnione od wymiany towarowej z Państwem Środka, wzrost sprzedaży aut jest o 3,8 pkt proc. niższy niż w hrabstwach luźniej współpracujących z Pekinem. Ponadto cła odwetowe przełożyły się na obniżenie eksportu i zatrudnienia – w sektorach narażonych na wyższe bariery zatrudnienie spadło o 1,5 pkt proc. Te wyniki wskazują, że działania odwetowe Chin prowadzą do spadku dobrobytu amerykańskich konsumentów. Z kolei badanie przeprowadzone przez Pablo Fajgelbauma z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles wskazuje, że na chińskie cła odwetowe narażone są w dużo większym stopniu stany głosujące na republikanów.
Czy to oznacza, że nawet jeżeli USA nie przegrają wojny handlowej, to Trump przegra wybory?